Quantcast
Channel: Marchewkowa - tu się szyje!
Viewing all 285 articles
Browse latest View live

A prolonged period of excessively hot weather

$
0
0
Tu miała być notka o wrześniowej wyprawie na Maltę, do której się już szykujemy, ale upał rozpuścił mi klawiaturę i skutecznie uniemożliwił stworzenie trzymającej się kupy treści.

Aby jednak pusto nie było, poniżej zobaczycie zdjęcia, które wyprodukowaliśmy z panem Marchewką w zeszłym tygodniu.

Letni komplet (krótka wiązana bluzka + spódnico-spodnie) w stylu lat '40. w akcji:

marchewkowa, blog, moda, fashion, retro, vintage, 40s, playsuit, letni komplet, nadruk, bawełna, CottonBee, woal, plażowicze, plaża, szycie, krawiectwo, maszyna z Lidla
marchewkowa, blog, moda, fashion, retro, vintage, 40s, playsuit, letni komplet, nadruk, bawełna, CottonBee, woal, plażowicze, plaża, szycie, krawiectwo, maszyna z Lidla
marchewkowa, blog, moda, fashion, retro, vintage, 40s, playsuit, letni komplet, nadruk, bawełna, CottonBee, woal, plażowicze, plaża, szycie, krawiectwo, maszyna z Lidla
marchewkowa, blog, moda, fashion, retro, vintage, 40s, playsuit, letni komplet, nadruk, bawełna, CottonBee, woal, plażowicze, plaża, szycie, krawiectwo, maszyna z Lidla
marchewkowa, blog, moda, fashion, retro, vintage, 40s, playsuit, letni komplet, nadruk, bawełna, CottonBee, woal, plażowicze, plaża, szycie, krawiectwo, maszyna z Lidla
[kliknij, aby powiększyć]
Fot.: pan Marchewka

PL
Letni komplet w stylu lat '40.: uszyłam sobie
Wykrój krótkiej bluzki z wiązaniem: narysowałam sobie
Wykrój spódnico-spodni: #120, Burda 5/2014
Tkanina (bawełniany woal): zadrukowana przez CottonBee zrekonstruowanym przeze mnie wzorem
Torebka: prezent od Lenki
Sandały: Deichmann

EN
40s style playsuit: made by me
Top with a bow pattern: made by me
Pantskirt pattern: #120, Burda 5/2014
Fabric (cotton voile): printed by CottonBee
Bag: a gift from Lena MadHatter
Sandals: Deichmann


PS Rzućcie okiem na mój profil na Instagramie. Tam szyje się jeszcze kilka letnich rzeczy (w tym kostium w stylu lat '40.) i testuje owerlok Juki MO-1000.

Koślawo wyszło, czyli rekonstrukcja wykroju McCall's 6787

$
0
0
Koślawe kwiatki na rysunku modelu McCall's 6787 (plażowa sukienka i tunika dla starszych dzieci - 12-13 lat) urzekły mnie do tego stopnia, że od razu zabrałam się za ich rekonstrukcję. Aby wintydżu stało się zadość, postanowiłam odtworzyć również wspomniany model.

Do jego rekonstrukcji użyłam wykroju 7219 z Burdy 4/1968 (tu możecie przejrzeć ten numer), a właściwie tylko zaszewek poziomych przy biuście i pionowych na plecach. Resztę wykroju przerobiłam zgodnie z rysunkiem poszczególnych części modelu McCall's 6787:
  • pozbyłam się pionowych zaszewek przodu, zapięcia na zamek i stójki;
  • wykonałam łódkowy dekolt;
  • przedłużyłam ramiączka tyłu (nachodzą na przód sukienki i skrywają zatrzaski);
  • zwiększyłam objętość przodu i tyłu;
  • dla wygody powiększyłam podkroje pach.
Jako że ma być to sukienka na największe upały (w tym nasz wrześniowy wyjazd na Maltę), zrezygnowałam z odszycia na rzecz lamówki ze skosu, którą obszyłam wszystkie podkroje. Podwójną warstwę materiału zastosowałam jedynie w części ramiączek - wzmacnia miejsca, do których przyszyte są zatrzaski. 

Na manekinie sukienka prezentuje się tak:

Mccalls 6787, reconstruction, summer, beach, dress, 60s, vintage, sewing, pattern, Burda Moden 4/1968, marchewkowa, blog, szycie, krawiectwo, szyciowy blog roku
Mccalls 6787, reconstruction, summer, beach, dress, 60s, vintage, sewing, pattern, Burda Moden 4/1968, marchewkowa, blog, szycie, krawiectwo, szyciowy blog roku
Mccalls 6787, reconstruction, summer, beach, dress, 60s, vintage, sewing, pattern, Burda Moden 4/1968, marchewkowa, blog, szycie, krawiectwo, szyciowy blog roku
Mccalls 6787, reconstruction, summer, beach, dress, 60s, vintage, sewing, pattern, Burda Moden 4/1968, marchewkowa, blog, szycie, krawiectwo, szyciowy blog roku
[kliknij, aby powiększyć]

 PL
Bawełniany kreton: zadrukowany przez CottonBee
Nadruk: zrekonstruowałam sobie 
Wykrój sukienki: McCall's 6787 + 7219 Burda Moden 4/1968

EN
Fabric: printed by CottonBee
Print: recreated by me
Pattern: McCall's 6787 + 7219 Burda Moden 4/1968

I znowu koślawo* wyszło

$
0
0
Z resztek kretonu, z którego powstała plażowa sukienka z poprzedniej notki, postanowiłam uszyć kolejny plażowy komplet (playsuit).

Tym razem inspirację stanowiły stroje kąpielowe, które królowały na plażach od lat '40. po '60. Szczególnie spodobały mi się zestawienia stanika typu bandeau (marszczonego na mostku i podtrzymywanego cienkimi troczkami wiązanymi na szyi) ze spodenkami lub spódniczką (o takie albo takie, albo takie, takie też).

Z braku materiału nie mogłam sobie już pozwolić na spódniczkę z koła, więc postawiłam na bufiaste spodenki. Tu skorzystałam z wykroju 2 B z Szycia krok po kroku 1/2013. Wykrój nie wymagał zbyt wielu modyfikacji - standardowo wydłużyłam stan (te burdowe są zawsze za krótkie), pozbyłam się mankietów i jednego rzędu gumy w talii (miał być trzy) oraz dodałam cztery szlufki na pasek. 

Do kompletu zmajstrowałam stanik, który częściowo oparłam na modelu 112 z Burdy 7/2004. Szyje się go naprawdę ekspresowo, a efekty są zachwycające. Jako że nie ma w nim ani jednego rozciągliwego elementu, nie sądziłam, że podtrzyma większy biust. A jednak (tu zdjęcie z pierwszej przymiarki)!

Spójrzcie, jak rozwija się koślawa kolekcja:

marchewkowa, blog, szycie, krawiectwo, retro, vintage, sewing, pattern, Burda, 40s, 60s, playsuit, komplet, plaża, kostium kąpielowy, cottonbee, koślawe kwiaty, kreton
marchewkowa, blog, szycie, krawiectwo, retro, vintage, sewing, pattern, Burda, 40s, 60s, playsuit, komplet, plaża, kostium kąpielowy, cottonbee, koślawe kwiaty, kreton
marchewkowa, blog, szycie, krawiectwo, retro, vintage, sewing, pattern, Burda, 40s, 60s, playsuit, komplet, plaża, kostium kąpielowy, cottonbee, koślawe kwiaty, kreton
marchewkowa, blog, szycie, krawiectwo, retro, vintage, sewing, pattern, Burda, 40s, 60s, playsuit, komplet, plaża, kostium kąpielowy, cottonbee, koślawe kwiaty, kreton
marchewkowa, blog, szycie, krawiectwo, retro, vintage, sewing, pattern, Burda, 40s, 60s, playsuit, komplet, plaża, kostium kąpielowy, cottonbee, koślawe kwiaty, kreton
[kliknij, aby powiększyć] 
 PL
Bawełniany kreton: zadrukowany przez CottonBee

Nadruk: zrekonstruowałam sobie 
Retro komplet typu playsuit: uszyłam sobie

Wykrój stanika: #112, Burda 7/2004
Wykrój spodenek: #2 B, Szycie krok po kroku 1/2013
EN
Fabric: printed by CottonBee

Print: recreated by me
Retro playsuit: made by me

Bandeau pattern: #112, Burda 7/2004
Shorts pattern: #2 B, Burda Easy 1/2013 

 
*Koślawo, bo szyte z tkaniny zadrukowanej koślawymi kwiatami, czyli wyglądającymi na rysowane przez dzieci. Mam nadzieję, że samo szycie wyszło w miarę prosto :).

Co robić, jak uszyć górę bikini w stylu lat '40.

$
0
0
A oto krótka, jak zwykle, instrukcja szycia biustonosza, którego popularność zaczęła się jeszcze w latach '40. ubiegłego wieku.

Stanik tego typu jest dość uniwersalny (zobaczcie mój prototyp). Model uszyty według podanych na rysunkach wymiarów będzie pasował na różne biusty. Mimo tego w opisie znajdziecie sposób na wyliczenie własnych wymiarów wykroju.

No to zaczynamy!

Potrzebne materiały to:
  • resztka dowolnej tkaniny lub dzianiny (na typowy kostium kąpielowy najlepszy będzie spandex).
 
40s style bra tutorial, part 1

Na papierze do wykrojów rysujemy trójkąt. Długość jego podstawy obliczamy z wysokości mostka. Mierzymy ją od górnej nasady biustu do obwodu pod biustem. Wysokość mostka mnożymy przez 2 i dodajemy zapasy - 2 x 1,5 cm:

Wys. mostka x 2 + 3 cm (zapasy) = podstawa trójkąta

Natomiast wysokość trójkąta wyliczamy z obwodu biustu:

(Obwód biustu + 30 cm)/2  + 5 cm (zapasy) = wysokość trójkąta

Wynik zaokrąglamy w górę. Taka długość wykroju pozwoli na swobodne zawiązanie biustonosza na podwójny supeł. Jeśli marzy nam się dłuższe wiązanie i mamy na nie więcej materiału, wysokość trójkąta dowolnie przedłużamy.

Aby biustonoszowi nadać ładny kształt, boki trójkąta nieco zaokrąglamy (zielona linia na rysunku).

Na troczki rysujemy prostokąt 140 cm x 4 cm. Możemy również użyć gotowej lamówki ze skosu.

Wykrój wycinamy z materiału (dwa razy trójkąt, raz prostokąt). Troczki należy ciachnąć ze skosu. Jeśli brakuje nam tkaniny, prostokąt dzielimy na 2-3 części, które potem zszywamy. Trójkąty można wyciąć na prosto (ja tak zrobiłam!).



40s style bra tutorial, part 2

Zapasy (tylko boki) na trójkątach zawijamy na szerokość 7 mm na lewą stronę i zaprasowujemy. Powtarzamy czynność, ukrywając brzegi.  Powoli stębnujemy na lewej lub prawej stronie. Szew będzie widoczny, więc musi być równy!

Trójkąty z zabezpieczonymi brzegami dokładnie składamy prawą do prawej i zszywamy 2 cm od brzegu.
40s style bra tutorial, part 3

Zapasy rozprasowujemy na płasko. Ich brzegi obrzucamy.

Obracamy stanik na prawą stronę i stębnujemy po obu stronach 11 mm od środkowego szwu.  Stębnowanie zabezpieczamy ściegiem powrotnym. W ten sposób powstają tunele na troczki.
40s style bra tutorial, part 4

Pasek na troczki składamy na pół i zaprasowujemy, a następnie ponownie rozkładamy. Zaprasowanie wyznaczyło nam środek, do którego teraz składamy brzegi. Tak złożony pasek ponownie składamy na pół i równo stębnujemy.

40s style bra tutorial, part 5

Troczki przewlekamy przez tunele przy użyciu agrafki.

Środkowy szew mocno marszczymy i troczki związujemy na supeł. Końce wiązania gęsto obrzucamy. Na nich również możemy zawiązać supełki. 

I to wszystko!

Wykrój na taki stanik znajdziecie również w Burdzie 7/2004! To z niego korzystałam szyjąc próbkę. PAMIĘTAJCIE O JEJ WYKONANIU.

PS Jeśli uszyjecie stanik według tej instrukcji, pochwalcie się w komentarzu!

Że niby jest lato

$
0
0
No i lato się skończyło - w połowie sierpnia!
A skończyło się tak bardzo, że w ruch poszły flanelowe zimowe piżamy, więc uszyty niedawno plażowy komplet musi sobie na prawdziwe testy poczekać jeszcze miesiąc (do naszego wyjazdu).

Aby jednak nie przedłużać Waszego oczekiwania na prezentację, wczoraj wskoczyłam w biustonosz (tu znajdziecie instrukcję szycia) i spodenki tylko do zdjęć.  Efekty zobaczycie poniżej.

marchewkowa, blog, szycie, krawiectwo, wykrój, Burda, komplet plażowy, playsuit, 40s, sewing, pattern, Cottonbee, print
marchewkowa, blog, szycie, krawiectwo, wykrój, Burda, komplet plażowy, playsuit, 40s, sewing, pattern, Cottonbee, print
marchewkowa, blog, szycie, krawiectwo, wykrój, Burda, komplet plażowy, playsuit, 40s, sewing, pattern, Cottonbee, print
marchewkowa, blog, szycie, krawiectwo, wykrój, Burda, komplet plażowy, playsuit, 40s, sewing, pattern, Cottonbee, print
[Kliknij wybrane zdjęcie, aby je powiększyć]
Fot: pan Marchewka

PL
Tkanina (bawełniany kreton): zadrukowana zrekonstruowanym przeze mnie wzorem przez Cottonbee
Pasek: bardzo vintage (mama kupiła go w Telimenie w latach '60.)
Torebka: lumpeks 
Okulary przeciwsłoneczne: TK Maxx 

EN
Retro playsuit: made by me
Cotton fabric: printed by Cottonbee
Print: recreated by me
Belt: vintage
Straw bag: second hand shop
 Sunglasses: TK Maxx

PS W tym tygodniu na stronie Cottonbee rusza katalog wzorów. Znajdziecie w nim również moje projekty!Przy okazji rzućcie okiem na te, które się właśnie narysowały:

Lilie wodneNenufaryJarzębinaLata '60.Jagody

Speed of Light

$
0
0
Jak to się dzieje, że w naszym społeczeństwie całkowicie zanika dobre wychowanie? Czy to powszechny dostęp do sieci sprawia, że proszę-przepraszam-dziękuję odchodzi (chciałabym napisać powoli, ale tu raczej pasuje z prędkością światła) do lamusa?

Zauważcie, że w korespondencji elektronicznej nikt już praktycznie nie dziękuje za otrzymaną na zadane pytanie odpowiedź. Po prostu zapada cisza, a pytany nie wie, czy wiadomość nie dotarła, czy może się nie spodobała. A przecież to proste dziękuję to nie tylko sposób na wyrażenie szacunku, ale i forma potwierdzenia otrzymania odpowiedzi (poczta elektroniczna też czasem wysiada).

Nieco inaczej sprawa ma się z przepraszam, czyli słowem w języku polskim najtrudniejszym. Jak powszechnie wiadomo, przepraszanie robi z nas mięczaków. Tak, tak! W końcu przyznajemy się do popełnionego błędu. Jasne, przypadku najbliższych można się ostatecznie przemóc i przelotnie okazać skruchę, natomiast przed obcymi nie ma o tym mowy.  A w sieci... W sieci zostanie po tym wieczny ślad, jak odcisk stopy Armstronga na księżycu ;].

Niestety, zasadę nieprzepraszania stosuje się już nie tylko w korespondencji prywatnej, ale i biznesowej. Sama wielokrotnie spotkałam się z firmami (szczególnie zajmującymi się PR-em), które składają konkretną propozycję, a potem przestają się odzywać. Bo zamiast przeprosić za pomyłkę, lepiej udać, że człowiek nie istnieje, a sprawa sama się rozwiąże. Przykro mi, w tym wymiarze tak to nie działa!

Może Gmail powinien oferować szablony "Przepraszam, propozycja nieaktualna" czy "Przepraszam, nastąpiła pomyłka"? Jak myślicie? ;] To krótkie zdanie nie tylko rozjaśni sytuację, ale sprawi, że odbiorca spojrzy na nadawcę nieco przyjaźniej.
 
Oczywiście każdemu zdarza się zapomnieć. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z tego, że zdalny kontakt wymaga reakcji obu stron, choćby w postaci tych trzech prostych słów, które naprawdę potrafią zapobiec wzajemnej niechęci.  Bez nich każdy staje się po prostu maszyną, która przestanie istnieć, jeśli więcej się do niej nie odezwiemy.

I tyle!

***

Pamiętacie szmizjerkę, którą uszyłam w zeszłym roku na podstawie wykroju #3 E z Szycia krok po kroku 1/2013? Nadal wiernie mi służy i nie przejawia jakichkolwiek oznak zużycia, mimo że intensywnie ją eksploatuję.

Już kombinuję wersję jesienną, tym razem ołówkową!
 
blog, marchewkowa, szycie, krawiectwo, sewing, pattern Burda Easy, cotton, Piegatex, shirtwaist dress, szmizjerka, 50s, retro, vintage, flower print, DIY, handmade
blog, marchewkowa, szycie, krawiectwo, sewing, pattern Burda Easy, cotton, Piegatex, shirtwaist dress, szmizjerka, 50s, retro, vintage, flower print, DIY, handmad
blog, marchewkowa, szycie, krawiectwo, sewing, pattern Burda Easy, cotton, Piegatex, shirtwaist dress, szmizjerka, 50s, retro, vintage, flower print, DIY, handmad
[Kliknij wybrane zdjęcie, aby je powiększyć]
Fot: pan Marchewka

PL 
Szmizjerka i pasek: uszyłam sobie
Wykrój: #3 E z Szycia krok po kroku 1/2013 + Simplicity 2047
Tkanina: Piegatex
Koturny: CCC
Ceramiczny naszyjnik z lat '50.: prezent od brata i bratowej pana Marchewki 
Torebka: lumpeks (mama wyszukała)
Okulary przeciwsłoneczne: TK Maxx 
Stylonowe pończochy: Feniks 

EN
Shirtwaist dressmade by me
Pattern: #3 E, Burda Easy 1/2013 + Simplicity 2047
Fabric: Piegatex
Wedges: CCC
Vitage necklace (50s): a gift
Bag: second-hand shop
Sunglasses: TK Maxx 
Stockings: vintage

Nie ma co płakać!

$
0
0
Zdarza mi się szyć rzeczy, które potem noszę tak często, że zapominam o wykonaniu ich zdjęć (a zwykle robię to tuż po uszyciu konkretnego modelu, czy przy pierwszym założeniu). Tak właśnie jest z sukienką i kardiganem, które widzicie na zdjęciach.

Kardigan z dzianiny w czarno-śliwową pepitkę uszyłam jesienią zeszłego roku (to pozbawiony zamka i nieco skrócony model  120 A z Burdy 8/2011). Do kompletu miała powstać spódnica, ale po pierwszych przymiarkach chęć na nią szybko mi przeszła.

Sukienka zaś powstała pod koniec marca tego roku (w trakcie testów maszyny JUKI) i z kardiganem w pepitkę stworzyła całkiem porządny komplet w stylu lat '60.

Wykrój sukienki to przedruk modelu z 1967 roku, który znalazła się w Burdzie 1/2013. Nie mogłam go więc zignorować! Sukienka powstała z dzianiny punto. Niestety, tym razem nie trafiłam na dobrej jakości materiał i po tych kilku miesiącach sukienka nie nadaje się już do noszenia (jest zmechacona i rozciągnięta). Ale nie ma co płakać! Właśnie udało mi się nabyć pikną pikę bawełnianą w tym samym kolorze, więc model zostanie wkrótce odtworzony i na blogu wystąpi zapewne niejednokrotnie. Zamówiona pika okazała się zbyt cienka i lejąca, a więc poszukiwania odpowiedniego materiału trwają.

Sukienkowa tkanino w kolorze śliwkowym przybywaj!

marchewkowa, blog szycie, krawiectwo, burda, wykrój, pattern, sewing, retro, vintage, 60s, punto, jersey, dress
marchewkowa, blog szycie, krawiectwo, burda, wykrój, pattern, sewing, retro, vintage, 60s, punto, jersey, dress
marchewkowa, blog szycie, krawiectwo, burda, wykrój, pattern, sewing, retro, vintage, 60s, punto, jersey, dress
[Kliknij wybrane zdjęcie, aby je powiększyć]
Fot: pan Marchewka

PL 
Sukienka z dzianiny punto: uszyłam sobie
Wykrój: #105 z Burdy 1/2013 (przedruk sukienki z 1967 roku)
Sweterek w pepitkę: uszyłam sobie
Wykrój: 120 A z Burdy 8/2011
Koturny: CCC
Torebka: Baron (prezent od rodziców)
Broszka kwiat: lata '50. (prezent od pana Marchewki) 

EN
Punto jersey dress: made by me
Pattern: #105, Burda 1/2013 (1967's reprint)
Cardigan:made by me
Pattern: 120 A, Burda 8/2011
Wedges: CCC
Bag: Baron
Brooch: vintage (50s)

I jeszcze jedno...

W najnowszym numerze Pierwszego Miliona Forbesa znajdziecie artykuł na temat Cottonbee, a w artykule moje zdjęcie! Niestety, redakcja tak namieszała, że zostało ono połączone z innym i oba podpisane jako należące do MissSpark.  

Pierwszy Milion, Forbes, marchewkowa, artykuł, cottonbee, druk wzorów na tkaninach, bawełna
[Kliknij, aby powiększyć]

This is Malta! (wyprawa na Maltę, część 1)

$
0
0
23 września wyruszyliśmy z panem Marchewką na nasze pierwsze wspólne nadmorskie wakacje. Lot i zakwaterowanie mieliśmy załatwione już od połowy lipca i odliczaliśmy tylko dni. Aby podzielić się z Wami naszymi wrażeniami, postanowiliśmy napisać kila notek na temat pięknych maltańskich wysp (w jednej notce nie da się wszystkiego zmieścić, szczególnie że zdjęć mamy tony). A nuż zawarte w nich informacje przydadzą się osobom wybierającym się tam na urlop!

Oto więc pierwszy z tych wpisów. Na początek trochę ogólników i to, co podróżnych zawsze napawa największym niepokojem (nas napawało, z braku informacji w sieci), czyli kwestie finansowe!

Zamieszczone w tekście zdjęcia panoramiczne są klikalne - powiększajcie je, żeby w pełni docenić rozmach maltańskich widoków.

Jak dotarliśmy na Maltę

Z Wrocławia (jak i z Krakowa) na Maltę można dotrzeć tanio i szybko - Ryanairem. Bilety w dwie strony dla dwóch osób kosztowały nas niecałe 900 zł - w tym opłata za wybór miejsca. Jeśli komuś nie zależy na konkretnym miejscu, na przykład koło współtowarzysza lub przy oknie, na maltańskie wyspy doleci jeszcze taniej. W naszym przypadku byłoby to poniżej 800 zł.

O Ryanairze czytaliśmy wiele złego - a to że w samolotach ciasno i nogi drętwieją, a to że zbyt rygorystycznie podchodzą do bagażu podręcznego, a to że piloci fatalni… Na szczęście nasze doświadczenia są całkowicie odmienne. Co prawda moje problemy ze zmianami wysokości i ciśnienia sprawiły, że pokład samolotu chciałam opuścić tuż nad Alpami (i tu mogę ponarzekać na Ryanaira - nie pozwalają wysiąść ;]), ale pan Marchewka był bardzo zadowolony. Uważa, że to jedne z najlepszych lotów w jego życiu, a lot na Maltę był jego trzynastym.

Jedyne, do czego trzeba przywyknąć w przypadku tanich linii lotniczych, to stewardessy i piloci zajmujący się akwizycją jedzenia, perfum i... zdrapek. Polecamy zabrać dobrze izolujące od otoczenia słuchawki - my nie mieliśmy i żałujemy.

Spory problem w samolotach stanowią natomiast współpasażerowie, którzy nie potrafią się zachować (bez ustanku przemieszczają się po samolocie, krzyczą, śpiewają, bawią się w DJ-a bez słuchawek, zastawiają przejścia, a miejsca na większy bagaż blokują torebkami, które powinny trafić pod siedzenia) i nie reagują na upomnienia stewardess.

Przylatujemy (pod nami port):
Malta happened
Fot.: pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć] 

Gdzie zamieszkaliśmy

Od początku planowaliśmy odwiedzić obie wyspy - spędzić 4 noce na Gozo i 5 nocy na Malcie (na miejscu okazało się, że nie był to do końca dobry pomysł, o czym w kolejnych notkach). Zakwaterowanie znaleźliśmy przez Airbnb (jeśli zarejestrujecie się na stronie po kliknięciu w tę linkę, otrzymacie zniżkę na wybrany pobyt - i my również!). Oferty były tam nie tylko najtańsze, ale i najpewniejsze (podróżujący wystawiają opinię gospodarzom). Mimo że Airbnb nie cieszy się jednoznacznie pozytywną opinią, oba miejsca (w Xlendi na Gozo, i Gżirze na Malcie) spełniły nasze oczekiwania, a gospodynie urzekły uprzejmością i chęcią pomocy. Hotele się nie umywają!

Za dziewięć noclegów na obu wyspach zapłaciliśmy około 1200 zł. Oczywiście może być jeszcze taniej, jeśli nie ma się nic przeciwko zamieszkaniu w apartamencie dzielonym, w pokoju u gospodarzy lub jedzie większą grupą.

Co było po przylocie

Jeszcze na maltańskim lotnisku nabyliśmy dobowe bilety na komunikację miejską. Jeden taki bilet kosztuje 1,5 €, zaś siedmiodniowy 6,5 €, czyli o połowę mniej niż we Wrocławiu. Trzeba jednak pamiętać, że bilety z Malty nie obowiązują na Gozo i odwrotnie.

Autobusem udaliśmy się do miejscowości Ċirkewwa na zachodnim wybrzeżu wyspy (podróż przez całą wyspę - choć przecież miniaturową - trwała prawie 1,5 godziny), gdzie wsiedliśmy na prom na Gozo. Przeprawa w dwie strony kosztuje zaledwie 4,65 € (przy czym wracać nie trzeba tego samego dnia, ma się na to... rok - my wróciliśmy po 4 dniach).

Prom Malta-Gozo:
Malta happened, wakacje na Malcie, koszty, ile euro zabrać ze sobą, ile kosztuje jedzenie, Gozo, prom, morze, podróż, lot, Ryanair, ceny biletów lotniczych na Maltę, wylot z Wrocławia, urlop, wycieczka, plaże, tradycyjne jedzenie
Fot.:pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć] 

Tuż po zakwaterowaniu w Xlendi ruszyliśmy na zakupy do Lidla, w którym ceny nie odbiegają szczególnie od naszych (a może nawet są niższe!). Za zakupy spożywcze na kilka dni daliśmy 26 €.

Średnio dziennie wydawaliśmy 25 €/2 os. W tę kwotę wchodziły nie tylko zakupy w Lidlu, ale jadanie na mieście (często, choć nie codziennie i prawie bez alkoholu, pan Marchewka tylko dwa razy nabył sobie wodnistego miejscowego lagera, Csisk) i muzea (wejściówki zwykle kosztują 5 €/os.).

Dla przykładu ceny konkretnych produktów:
Espresso - od ok. 1,10 €
Cappuccino - od ok. 1,50 €
Pizza na wynos - 4,50 € (Margherita) - 7,00 € (na wypasie)
Lokalne ciastka/paszteciki z ulicznego straganu - 0,50 - 1,00 €
Ftira w restauracji z lokalnym jedzeniem na Gozo - 8,75 € (porcja dla dwóch osób*)
Dorsz (cod) lub łupacz (haddock), w całości w panierce - 5,50 €
Frytki do tegoż rybska - 2,20 €
Świeża ryba - od 10 €/kg
Woda mineralna (Lidl) - 0,25 - 0,29 €
Woda mineralna (sklepik przy porcie) - 1 - 1,50 €
Kawa rozpuszczalna (Lidl) - 2,59 €
Sok owocowy z koncentratu (Lidl) - 0,95 €
Bagietka (Lidl) - 0,65 €
Herbata zielona w saszetkach (Lidl) - 0,89 €
Chipsy (Lidl) - 0,75 €
Wielka** paczka włoskich krakersów (Lidl) - 1,09 €
Pomidory (Lidl) - 1,69 €/kg

* Nieopatrznie zamówiliśmy ją tylko dla Marchewkowej. Pani kelnerka sama przyznała, że nikt nie daje ftirze rady i zapakowała nam resztę na wynos. Pożywiliśmy się oboje jeszcze następnego dnia.
** Starczyła nam na cały wyjazd, zabieraliśmy je ze sobą jako podręczną rację żywieniową na każdą wyprawę.

Klify w Xlendi (Gozo):
Malta happened, wakacje na Malcie, koszty, ile euro zabrać ze sobą, ile kosztuje jedzenie, Gozo, prom, morze, podróż, lot, Ryanair, ceny biletów lotniczych na Maltę, wylot z Wrocławia, urlop, wycieczka, plaże, tradycyjne jedzenie
Fot.: pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć] 

Piaskowiec w Xlendi (Gozo):
Malta happened, wakacje na Malcie, koszty, ile euro zabrać ze sobą, ile kosztuje jedzenie, Gozo, prom, morze, podróż, lot, Ryanair, ceny biletów lotniczych na Maltę, wylot z Wrocławia, urlop, wycieczka, plaże, tradycyjne jedzenie, Airbnb, zakwaterowanie
Fot.: pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć] 

Krótko o klimacie

Pod koniec września i na początku października na Malcie panuje bardzo przyjemne lato. Temperatury w ciągu dnia wahały się między 26 a 31 stopni, co nie tylko pozwalało na pływanie, ale i swobodne, niemęczące zwiedzanie wysp. Wilgotność powietrza jest ogromna (ok. 90%) i zwiększa odczucie ciepła, ale szybko się do niej przyzwyczailiśmy.

Trzeba tu jednak wspomnieć, że większa z wysp ma problem ze spalinami. Na małej powierzchni jest stosunkowo dużo samochodów, a o katalizatorach mało kto słyszał (część z aut wprost doprasza się o złomowanie). Przed smogiem można na szczęście ratować się ucieczką w głąb wyspy (gęste zabudowania obejmują przede wszystkim wybrzeża) lub na plażę.

Cytadela w Victorii (Gozo):
Malta happened, wakacje na Malcie, koszty, ile euro zabrać ze sobą, ile kosztuje jedzenie i zakwaterowanie, Airbnb, Gozo, prom, morze, podróż, lot, Ryanair, ceny biletów lotniczych na Maltę, wylot z Wrocławia, urlop, wycieczka, plaże, tradycyjne jedzenie
Fot.: pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć] 

Widok ze stolicy Malty - Valletty:
Malta happened, wakacje na Malcie, koszty, ile euro zabrać ze sobą, ile kosztuje jedzenie, Gozo, prom, morze, podróż, lot, Ryanair, ceny biletów lotniczych na Maltę, wylot z Wrocławia, urlop, wycieczka, plaże, tradycyjne jedzenie
Fot.: pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć] 

Krótko o jedzeniu

Jedzenie na Malcie jest naprawdę pyszne! Proste, a zarazem niezwykle smaczne. Porcje zawsze są ogromne (po polskich restauracjach zaskakiwało nas to za każdym razem) i często najadaliśmy się oboje jednym daniem.

W kuchni maltańskiej dominują wpływy włoskie. Mamy tu na przykład danie podobne do pizzy, czyli ftirę. Ciasto jest bardzo grube, zawijane, a w jego wnętrzu można znaleźć przeróżne dodatki. My próbowaliśmy tę z owczym serem, ziemniakami i jajkiem. Pycha! Zjeść można również przeogromne ravioli, w których każdy Polak rozpozna pierogi ruskie - wyglądają tak samo, ale są wypełniane owczym serem. Popularnym maltańskim daniem jest królik (po maltańsku fenek, ale oznacza to też... świnkę morską) pod każdą możliwą postacią.

Na każdym rogu znajdziemy natomiast sklepiki z ciastkami i pasztecikami (pastizzi), które przywodzą na myśl kuchnię arabską. Pan Marchewka już pierwszego dnia zachwycał się bułeczką wypełnioną pastą z zielonego groszku.

Jeśli chodzi o napoje, to tradycyjną kawę podaje się bez mleka/śmietanki, ale z odrobiną kardamonu, czyli prawie po arabsku. Popularne są również napoje z migdałów oraz ichniejsza odmiana coli, czyli Kinnie - gazowany napój o smaku gorzkiej pomarańczy i ziół.

Piaszczysta plaża na zachodnim wybrzeżu Malty:
Malta happened, ceny, koszty wyjazdu, ile euro zabrać, ile kosztuje komunikacja miejska na Malcie, artykuły spożywcze
Fot.: pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć]

Wrażenia

Dziewięć dni na Malcie to zdecydowanie za mało! Z łezką w oku opuszczaliśmy to miniaturowe państwo, zachwyceni jego przyrodą, klimatem i niezwykle skomplikowaną historią.

O tym, co działo się na każdej z wysp, przeczytacie w dwóch kolejnych notkach. A na koniec - jeśli starczy nam sił - napiszemy jeszcze o maltańskich zwyczajach i różnicach kulturowych. W międzyczasie wpadnie też pewnie jakaś notka szyciowa, żeby Was tymi maltanizmami nie zanudzić.

Jeśli macie jakieś pytania, zadawajcie je w komentarzach, a my z przyjemnością odpowiemy na nie w kolejnych notkach.

Stay tuned!

Odlatujemy:
Malta happened! 
Fot.: pan Marchewka
[kliknij, aby powiększyć]

Im dalej, tym Gozo (wyprawa na Maltę, część 2)

$
0
0
Od początku zakładaliśmy, że prócz głównej Malty, chcemy również zwiedzić Gozo, polecaną jako plażowa atrakcja turystyczna. Wynajęliśmy więc tzw. apartamenty na obu wyspach i spędziliśmy 4 dni na Gozo i ponad 5 na Malcie. Niestety, taki podział wakacyjnego czasu okazał się nienajszczęśliwszym pomysłem...
Ale od początku.

Po przylocie na Maltę udaliśmy się na najbliższy przystanek autobusowy i zapakowaliśmy do autobusu X1. W ciągu półtorej godziny dowiózł on nas do miejscowości Ċirkewwa, skąd odpływał prom na Gozo. Podróż promem trwała kilkanaście minut. Co ciekawe, maltańskie promy są dwustronne, czyli nie wykonują zwrotów w porcie. Znacznie skraca to czas rejsu. Już na Gozo kupiliśmy tygodniowe bilety na komunikację miejską i autobusem 301 ruszyliśmy do stolicy wyspy, czyli Victorii (zwanej kiedyś Rabatem). To z niej wyjeżdżają wszystkie autobusy, które są nas w stanie dowieźć do każdego brzegu wyspy.

Jako że nasze zakwaterowanie znajdowało się w miejscowości Xlendi (czyt. Szlendi), przesiedliśmy się do 306. Podróż od lotniska trwała ok. 3 godzin, nie wliczając w to czekania, bo tego właściwie nie było.

W Xlendi:
Gozo happened! 
 [kliknij, aby powiększyć]

Popularna zabudowa:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Wbrew wyczytanym w sieci zachwytom błękitnym morzem i klimatycznymi rybackimi mieścinami, Gozo w pierwszych dniach rozczarowało nas bardzo.

Po pierwsze - brudem. Okazało się, że gozoańczycy pod względem ekologii pozostają jakieś 20 lat w tyle za wrocławianami. Każda kamienista plaża usłana jest niedopałkami papierosów, zmiętoszonymi papierami i plastikowymi butelkami. Każde puste miejsce między domami wypełniają kartony, resztki jedzenia i zużyty sprzęt AGD. O ile to pierwsze można zrzucić na turystów (chociaż można by po nich sprzątać, prawda?), o tyle to drugie to już zdecydowanie miejscowi. Kulminacją szoku estetycznego była wizyta w cytadeli w wyspostołecznej Victorii. Średniowieczna twierdza ma status rezerwatu przyrody, tymczasem chronione rośliny pną się tu ku słońcu między starymi oponami.

Widok na Victorię z Cytadeli:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć] 

Piękne uliczki wewnątrz Cytadeli i remont:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

Po drugie - trudnością w poruszaniu się. Owszem, autobusy miejscowe są niezwykle punktualne, a kierowcy mili i pomocni (tego we Wrocławiu nie dają!). Co z tego jednak, skoro autobusy te jeżdżą rzadko, zaś na piechotę można dostać się tylko do najbliższych miejsc. Oboje uwielbiamy przemierzać marszem duże odległości, ale na Gozo jest to niemożliwe - chodników i ścieżek brak, wąskie drogi, gdzie można iść tylko poboczem obok mknących samochodów (a mają tam ruch lewostronny), zniechęcają do spacerów, kiedy zaś próbowaliśmy gdzieś dojść bezdrożami, zaraz drogę zastępowały nam skały, klify i przepaście (może byłyby do pokonania, gdyby Marchewkowa posłuchała rady pana Marchewki i nabyła przed wyjazdem sportowe buty).

Po trzecie - brakiem infrastruktury. Wygląda na to, że Gozo dostało rozwojowego kopa dopiero parę lat temu, kiedy Malta weszła do UE - i to widać. Cała wyspa to jeden wielki plac budowy. Z jednej strony oznacza to, że robotnicy, hałasujące maszyny oraz budowlany brud i bałagan przeszkadzają w zwiedzaniu (np. wspomnianej victoriańskiej cytadeli). Z drugiej - w mniejszych miejscowościach (jak Xlendi, gdzie mieszkaliśmy) nie ma choćby jednego sklepu (sic!) - nie licząc tych z turystycznym badziewiem, a jeżdżenie po wodę do Lidla w Victorii (a właściwie wsi Xewkija, która zrosła się już ze stolicą wyspy) jest cokolwiek uciążliwe (patrz powyższe uwagi o komunikacji).

Czyli beznadzieja? Na początku tak pomyśleliśmy. Na szczęście Gozo pokazało się nam też z jaśniejszej strony. I choć (spoilers!) do Malty się naszym zdaniem nie umywa, to jednak wyjeżdżaliśmy zadowoleni, a wiele widoków i zdarzeń bardzo ciepło zapisało się w naszych wspomnieniach. Oto kilka najważniejszych z nich.

Skaliste piękno

Na pewno zapamiętamy na długo wycieczkę na xlendijskie klify oraz spacer schodami do otwartej na zatokę małej groty przy porcie w Xlendi.

Na klify wybraliśmy się troszkę niefortunnie - w jeden z najgorętszych dni. Dzięki temu mieliśmy okazję zrozumieć, jak czują się bohaterowie książek podróżniczych, umierający na pustyni. I mimo kremów z najwyższym filtrem (SPF 50), nie udało nam się uniknąć opalenia. Ale warto było!

Sama droga jest niezwykle malownicza - podąża przez kamienny mostek nad wąwozem, w górę wśród skrzeczących cykadami krzewów, aż do średniowiecznej wieży strażniczej (wraz z mostkiem wybudowanej przez rycerzy zakonu św. Jana), skąd można zejść w dół, by z bliska podziwiać rozgrzane słońcem płyty piaskowca, w których aż roi się od skamieniałych muszli, skorup jaj i żyjątek. Nasz wewnętrzny paleontolog był bardzo zadowolony ;].  Piaskowiec płynnie przechodzi tam w skałę wapienną, w której to wycięto saliny, czyli misy, w których zbiera się sól morska. Można je spotkać na obu wyspach i są stale używane od setek lat. Prócz płytkich mis w skale wykuto baseniki, w których zbiera się solanka.

Widok na klify:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć] 

Mostek:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]
 
Wieża strażnicza wybudowana w XVII w.:
 Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

Saliny: 
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

Piaskowiec widziany z klifu: Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

I zawartość piaskowca:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

Już na piaskowcu:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

Cieplutko było:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

Spodenki i kapelusik w koślawe kwiatki dają radę:
Gozo happened!
 [kliknij, aby powiększyć]

Pan Marchewka testuje saliny:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

I basenik:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Przedostatniego dnia na Gozo postanowiliśmy sprawdzić, dokąd prowadzą wspinające się po przyportowych skałach w Xlendi schody. Mieliśmy nadzieję na ładny widok z góry, ale w pakiecie dostaliśmy znacznie więcej. Wejście na ścianę klifu prowadzi do zejścia, które kończy się częściowo zalaną jaskinią, a właściwie jaskińką (która należała kiedyś do Caroline Cauchi - bogatej kobiety z Victorii). Mimo, że jest naprawdę niewielka, warto ją odwiedzić, bo widoki z niej są wprost przepiękne. 

W jaskini Karoliny:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]
 Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Widok ze schodów prowadzących do jaskini:
Gozo happened! 
[kliknij, aby powiększyć]

W drodze powrotnej na murku z piaskowca odkryliśmy tablicę upamiętniającą 26-letniego mężczyzny, który zginął w 2001 r., skacząc z tamtejszego klifu - i zginął bohatersko, bo ratując topiących się nastolatków, którymi opiekował się w trakcie wycieczki do Xlendi.

Tablica:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Na Gozo można jeszcze popodziwiać formacje Azure Window (formacja skalna w kształcie łuku) i Blue Hole (czyli wielka dziura wypełniona błękitną wodą). Niestety, tym razem nie udało nam się do nich dotrzeć.

Uwaga na meduzy!

Mimo brudu na plaży, morze w okolicach Xlendi jest czyste (no, chyba że sztorm przygna do brzegu śmieci - głównie plastikowe butelki) i zachęca do pływania. Pan Marchewka z zachęty skorzystał już pierwszego dnia wieczorem, zaraz po przyjeździe i zakupach w Lidlu. A ja oczywiście chwyciłam za aparat, aby ten doniosły moment udokumentować.

Pan Marchewka wskoczył do wody:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Spotkanie z tymi stworzeniami zdarzyło nam się tylko raz w trakcie pobytu w Xlendi. Na szczęście wypatrzyliśmy je przed wejściem do wody (zwykle pływają tuż pod powierzchnią i są dobrze widoczne) i dzięki temu uniknęliśmy bardzo bolesnych poparzeń. Warto pamiętać, że jeśli taki poparzenie już się zdarzy, to należy je przepłukiwać wyłącznie słoną wodą, zaczerwieniania lekko zdrapać (na przykład kartą kredytową) i posmarować maścią ze sterydami. Najlepiej zaopatrzyć się w nią jeszcze przed wylotem, gdyż wymaga recepty.

Uwaga! Na meduzy można mieś uczulenie i może się ono skończyć wstrząsem, więc naprawdę warto mieć się na baczności.

Mimo niedogodności popływać na Malcie warto! Woda ma tu bardzo przyjemną temperaturę - nie jest tak ciepła jak w Chorwacji, ale człowiek nie marznie jak w Bałtyku. Zasolenie jest duże. Jeśli w wodzie nie wykryje się meduz, pływać można również po zmroku (co też czyniliśmy), bo innych groźnych dla ludzkiego zdrowia zwierząt raczej tu nie znajdziemy.

Tu spotkaliśmy meduzy:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Kotozo

Gozo należy do kotów. Koty są tu wszędzie i to one są właścicielami mieszkających tu ludzi, a nie odwrotnie. Zalegają na każdym murku, pod każdym samochodem (kierowca, który chce odjechać, musi najpierw kota poprosić o udanie się w inne miejsce) i przy restauracyjnych stolikach, wylegują się na parapetach... Nie są to jednak zwykłe dachowce. Większość wygląda na mieszańce z kotami rasowymi - są wielkie, puszyste i nienażarte. Nieopatrzenie poczęstowaliśmy jednego osobnika kawałkiem sera. Przychodził potem co wieczór - drapał w drzwi, miauczał, podskakiwał do okna, a potem... zaprosił kolegów.

Innym zwierzęciem charakterystycznym dla wyspy są cykady (Magicicada), które wydają dźwięki podobne do spryskiwaczy albo urządzenia elektrycznego o dużej mocy.

Kolega pana od sera:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Kulinarna rozkosz

Prawdziwą kulinarną perłą Xlendi jest Il-Kċina Ghawdxija - restauracja z tradycyjnym gozoitańskim jedzeniem. Wybraliśmy się tam późno, bo w przeddzień wyjazdu. Od razu zamówiliśmy maltańską kawę (jak wcześniej wspominaliśmy - podają ją bez mleka, ale z kardamonem), serwowaną w emaliowanych kubkach, ravioli z owczym serem dla pana Marchewki oraz ftirę (pulchną, zawijaną pizzę) z tym samym serem, ziemniakami i jajkami. W roli czekadełka zaserwowano nam kolejny owczy serek, maltański chleb i trzy sosy - z zielonych pomidorów, z pomidorów i papryki oraz pastę z fasoli. Dania główne dotarły do nas po około 45 minutach czekania, z czym nie mieliśmy żadnego problemu, bo wszystko jest robione domowo i na miejscu. Jedzenie było świeże i wyborne, a porcje wprost ogromne. Spokojnie mogliśmy najeść się jedną, więc “większa połowa” mojej ftiry została zapakowana na wynos. Oboje uwielbiamy taką kuchnię i dla niej moglibyśmy na Malcie mieszkać.

Spore czekadełko:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Ravioli:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Muzyczne pożegnanie

Najedzeni, postanowiliśmy się oddać rozkoszom ducha. Szczęśliwie obchodzono akurat Światowy Dzień Turystyki i prócz bicia rekordu na najdłuższe maltańskie ciasto (i my je jedliśmy - pyszne!) obchodzono go koncertem jazzbandu z towarzyszeniem dwojga śpiewaków. Po koncercie dla wczasowiczów nie spodziewaliśmy się niczego wielkiego - a tu spotkało nas wielkie zaskoczenie. Zażywny i postawny Maltańczyk wykonywał piosenki Presleya (a koncert odbywał się u wylotu Elvis Presley Blvd.) w sposób, jakiego nie powstydziłby się sam Król, a i ruszał się jak Jag... eee, jak Elvis. Jego estradowa partnerka nie pozostawała w tyle - głębi głosu mogłaby jej pozazdrościć niejedna czarnoskóra wokalistka.


Podsumowanie

Jeśli nie jedzie się na Gozo, żeby nurkować (a profesjonalny sprzęt można tu wypożyczyć na każdym kroku), to dwa dni w zupełności wystarczą, aby “oblecieć” miejscowe atrakcje. Wbrew pozorom i reklamom wyspy, wcale nie znajdziemy tu spokoju i ciszy - turyści i prowadzone budowy odebrały wyspie tę właściwość. Co jednak nie oznacza, że Gozo w ogóle nie warto zobaczyć. Bo warto! I my cieszymy się, że nie została pominięta w naszych planach. Zamierzamy ją również odwiedzić w przyszłym roku.

Rosnący tu jak chwast fenkuł włoski, czyli koper włoski (przez niego wszystko pachnie anyżem):
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]

Zachód słońca nad zatoką Xlendi:
Gozo happened!
[kliknij, aby powiększyć]


W kolejnej notce udamy się już na samą Maltę. Stay tuned! 

W poprzedniej notce znajdziecie informacje na temat kosztów takiej wyprawy. 

Malta Happens!

$
0
0
Troszkę nam się ten trzeci maltański wpis opóźnił. Zwaliły się nam bowiem w ostatnich tygodniach na łby sprawy biznesowe - tak przykre, jak i bardzo przyjemne. O tych traumatycznych właśnie staramy się zapomnieć, o skutkach tych przyjemnych mamy nadzieję wkrótce napisać na blogu.

Tymczasem jednak, gdy po tropikalnej burzy jesień na dobre zagościła za oknami, wróćmy na chwilę do miniaturowego wyspiarskiego państwa na Morzu Śródziemnym... 

Podsumowawszy Gozo na wysokiej nucie, udaliśmy się na większą z wysp, by tam spędzić resztę naszego urlopu - i zachwycić się Maltą niepomiernie. Początki były jednak trudne...

Dzień pierwszy - gubimy się (wielokrotnie)

Nasze pierwsze godziny na Malcie, po przeprawieniu się z powrotem z Gozo, zapisały się w pamięci dzięki niecodziennemu widokowi z okien autobusu (niestety, nie zdążyliśmy go utrwalić na zdjęciach). Otóż pierwszy raz w życiu mogliśmy oglądać konie zażywające morskiej kąpieli. Dowiezione na miejsce w samochodach i wprowadzane do wody przez pracowników stadniny, pluskały się w najlepsze i pływały bez odrobiny lęku. Coś tak pięknego do tej pory mogliśmy oglądać tylko na filmach! 

Po morskiej końskiej euforii nastąpił jednak zimny prysznic. Kierowcy autobusów na Malcie są przeważnie przemili i pomocni,  jednak tym razem trafiliśmy na pierwszy z dwóch wyjątków. Mało tego, że słuchał muzyki na słuchawkach podczas jazdy i miał wszystko w zadzie, to jeszcze kiepsko mówił i rozumiał po angielsku, skutkiem czego wysadził nas całkiem gdzie indziej niż powinien. Nic, to, pomyśleliśmy, nie mamy tak daleko, jesteśmy wyposażeni w telefony z GPS-em - dojdziemy na piechotę. Błąd! Nie dość, że uliczki maltańskiej konurbacji stanowią istny labirynt (wyjątek stanowi jej serce, Valletta, o czym niżej), to jeszcze specyficzny sposób budowania (na piętrzących się coraz to wyżej tarasach) sprawia, że czasem trzeba sporo nadłożyć drogi i to, co miało być spacerkiem, zamienia się w wielką wyprawę (permanentny brak chodników i przejść dla pieszych nie ułatwia wcale wędrówki).

Nie inaczej było w to sobotnie popołudnie, kiedy nagle drogę przeciął nam... sporych rozmiarów wąwóz. Zejść na dół nie sposób, na jedyny most nie można wejść z boku, pozostało nam poszukać kolejnego autobusu, który dowiezie nas choć trochę bliżej celu.

Na szczęście cel ów wynagrodził nam wszelkie trudy - nie dość, że nasza gospodyni okazała się wcieleniem dobroci, to jeszcze mieszkanko, w którym przyszło nam się zakwaterować było wyposażone w dosłownie wszystko, co człowiekowi na wakacjach (a właściwie to nawet w domu) może być potrzebne, łącznie z pralką i mnóstwem europejskich gniazdek! Czekała też na nas czysta łazienka i pełna lodówka.

Nasza dzielnia. Gżira jest miastem partnerskim Wałbrzycha. A może Wałbzrycha? Zobaczcie sami:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

I widok z naszego balkonu:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Umyci i pokrzepieni, postanowiliśmy zrobić zakupy na resztę pobytu - przecież z mapy wynikało, że najbliższy Lidl znajduje się zaledwie około kilometra dalej. W praktyce z kilometra zrobiło się kilka kilometrów (bo trzeba było nadłożyć drogi, by obejść nieprzekraczalne rondo), zaś my skrupulatnie zgubiliśmy się po raz kolejny (na szczęście z pomocą przyszli młodzieńcy palący blanty na ławce w parku).  

W drodze do Lidla:
Malta happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Malta happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Ogółem przeszliśmy tego dnia około dwudziestu błędnych (a czasem bardziej trafnych) kilometrów. Całe szczęście, że architektura miasteczek, które zrosły się ze stolicą wyspy jest tak piękna, że człowiek co chwila staje z rozdziawioną paszczą, prawie zapominając o bolących stopach.

Dzień drugi - zwiedzamy stolicę

Kiedy już zaopatrzyliśmy się w jedzenie, a Marchewkowa zaczęła się orientować w miejskiej topologii (pan Marchewka jest od orientowania się w dziczy, miasta go przerastają), czas było rozpocząć zwiedzanie. Od podstaw - czyli od stolicy.

Valletta, której nazwa pochodzi od nazwiska jej pomysłodawcy, mistrza zakonnego Jeana de Valette, była pierwszym w Europie miastem stworzonym od początku według planu. Wysokie domy miały zapewniać cień, zaś proste ulice - wpuszczać do miasta chłód morskiej bryzy. Dzięki temu starannemu planowaniu w Vallettcie nie sposób się zgubić - i dobrze, bo i bez tego spędziliśmy tu mnóstwo czasu. A przecież to nie szczyt sezonu - warto pamiętać, że na Malcie część turystycznych atrakcji jest nieczynna w niedzielę (najpiękniejsze kościoły można obejrzeć jedynie z przedsionka), a część zostaje zamknięta po 21 września, kiedy to rozpoczyna się sezon zimowy.  Z tego drugiego powodu nie udało nam się wejść do fortu i muzeum wojny.

Przy wejściu do stolicy stoi trójnogi koń:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Na początek stolicę warto przemierzyć główną ulicą, czyli Ir-Repubblika. Wzdłuż niej znajdziemy nie tylko sklepy z pamiątkami, restauracje i kawiarnie, ale również miejsca tu najciekawsze, czyli muzea. Obowiązkowym punktem programu jest niezwykle wypasione muzeum archeologiczne.  Akurat w czasie naszego pobytu trwała tu wystawa “Historia Malty w 100 eksponatach”, dzięki której można zgłębić niezwykle ciekawe i wielowarstwowe dzieje wyspy. Zaskakujące, jak wiele przeszło to maleńkie państwo. Co ciekawe, mimo burzliwych dziejów, na wyspach zachowało się mnóstwo zabytkowych budowli i artfekatów, począwszy od czasów neolitycznych.

Główna ulica miasta - Ir-Repubblika:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

I jedna z bocznych:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Architektura stolicy:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Nade mną akt nadania Krzyża Jerzego po II wojnie światowej:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Lody - jedyny produkt spożywczy, który na Malcie nie urywał wiadomo-czego:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Przy tej samej ulicy znajduje się również muzeum zabawek, którego pan Marchewka, jak to prawdziwy mężczyzna, nie mógł pominąć. Znajdziemy w nim przede wszystkim zabawki z połowy ubiegłego wieku, zbierane pieczołowicie i własnoręcznie przez właściciela muzeum (przekonani jesteśmy, że spora część zbiorów to jego zabawki z dzieciństwa).

Nie wiadomo, gdzie patrzeć:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Lalki jak z horrorów:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Maleńkie szyjące maszyny:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Po przejściu głównej ulicy (nie jest długa - zaledwie 600 m) warto wejść w boczne uliczki, w których trafi się na przepiękne kościoły i kapliczki. Najważniejszym z nich jest konkatedraświętego Jana. Za czasów zakonu rycerskiego na Malcie rywalizowały ze sobą dwa kulty - św. Jana (patrona zakonu Szpitalników) i św. Pawła (który na wyspie rozbił się ok. roku 60, płynąc z Cezarei do Rzymu), dlatego wiele miejsc religijnych jest poświęconych właśnie tym apostołom.

Boczne uliczki:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Valletta to miejsce, w którym nie ma metra kwadratowego pozbawionego historycznego znaczenia. Gdziekolwiek człowiek przystanie, znajdzie coś godnego uwagi. Wszystkich atrakcji opisać nie sposób, warto jednak wspomnieć o znajdującej się po drugiej stronie stolicy, na nabrzeżu, dzwonnicy (trzeba ją zobaczyć, ale nie w samo południe, bo można stracić słuch), stanowiącej - wraz z piękną rzeźbą gigantycznej postaci na marach - pomnik poległych w II Wojnie Światowej.

Dzwonnica:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Widok z dzwonnicy:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Pomnik. Napis na tablicy głosi:
"At the going down of the sun, and in the morning, we will remember them".
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Ogrody Barrakka znajdujące się nieopodal pomnika i dzwonnicy:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Kwitnące tam hibiskusy:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Mimo że w stolicy Malty spędziliśmy cały dzień, nie udało nam się zobaczyć wszystkiego. Głód (w drodze powrotnej pożarliśmy pizzę z lokalną pastą z fasoli i wędzoną kiełbasą), zmęczenie (przeszliśmy 13 km) i zachodzące słońce pogoniły nas około godziny 18 do domu.

Wychodzimy z Valletty:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]


Dzień trzeci - udajemy typowych polskich turystów

Nie ma co ukrywać - naszych rodaków nie spotkamy w muzeach, rzadko na wąskich uliczkach urokliwych miasteczek, a najczęściej na plażach - i to podczas smażenia się, a nie kąpieli czy pływania (troszkę to smutne). Jako że intensywnie zwiedzaniowa niedziela umęczyła nas okrutnie, postanowiliśmy i my sprawdzić, jak wyglądają najsłynniejsze maltańskie plaże - jedne z nielicznych piaszczystych na wyspie - Golden Bay i Għajn Tuffieħa Bay.

Oczywiście zaleganie na piasku nie leży w naszej naturze, więc tuż po przyjeździe (podróż autobusem z Gżiry zajęła nam ok. 1,5 godziny) wskoczyliśmy do pięknej błękitnej wody. Obie zatoki są idealne dla osób niepotrafiących pływać oraz rodzin z dziećmi. Dno jest piaszczyste i pozbawione wszelkich zagrożeń. Do licznych zalet plaż zaliczyć można nie tylko czystą wodę i regularnie sprzątaną okolicę, ale i płyciznę - kilkadziesiąt metrów od brzegu wody nadal jest po kolana! Co równie ważne, nie trzeba się obawiać o pozostawione na plaży rzeczy. Mimo tłumów, nikogo nie interesują nawet pozostawione na ręcznikach lustrzanki czy tablety.

Osoby, dla których plaża to nie wszystko, znajdą tu również niesamowite widoki z klifów, średniowieczną wieżę strażniczą (podobną do tej na Gozo) oraz gaj oliwny, który upamiętnia bojowników o pokój z całego świata. 

Widok na zatoki:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Golden Bay:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Għajn Tuffieħa Bay:
Malta happened
[kliknij, aby powiększyć]

Dzień czwarty - za radą miejscowych doceniamy Mdinę i Rabat
Mdina

Wycieczkę do Mdiny - “milczącego miasta” - polecali nie tylko autorzy blogów i przewodników, ale również nasza przemiła gospodyni. Nie można było nie pójść za jej radą!

Dawna stolica Malty, obecnie mikroskopijne miasteczko, zamieszkane przez garstkę ludzi, jest faktycznie niezwykle urokliwa. Gdyby nie turyści z lustrzankami i komórkami, można by pomyśleć, że przenieśliśmy się ponad sto lat w czasie. Piękne zaułki i ciche uliczki to jednak nie wszystko, co Mdina ma do zaoferowania. Także i tu znajdziemy arcyciekawe muzea. Zwiedziliśmy tylko jedno - katedralne (i samą katedrę) - bo eksponatów było tu tyle, że tylko w tym jednym budynku można by spędzić pół dnia.

Główna brama Mdiny:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Architektura Mdiny:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Widok na centrum miasta:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Rabat

Jednym z najważniejszych miejsc w Rabacie jest grota św. Pawła. Przed jej odwiedzeniem musieliśmy jednak zadbać o potrzeby ciała. O ile restauracje w samej Mdinie odstraszały a to cenami, a to obsługą (“olejmy tych młodych, przyszli bogaci Niemcy”... oj, krótką pamięć mają niektórzy Maltańczycy), o tyle tuż za jej murami, w Rabacie znaleźliśmy uroczą rockową knajpkę, gdzie przesympatyczny właściciel zaoferował nam gigantyczne porcje miejscowych przekąsek w przystępnych cenach i przy dźwiękach porządnej muzyki.
 
Knajpkę uwieczniliśmy na zdjęciu:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Potem nadeszła pora na atrakcje duchowe i intelektualne - grotę, w której mieszkał święty Paweł podczas swego pobytu na Malcie i wybudowane nad nią kościelne muzeum Wignacourt.

Podziemny labirynt w Rabacie stanowi bramę do trzech różnych poruszających okresów maltańskich dziejów. W podziemnych katakumbach, gdzie grzebano zmarłych już za czasów punickich (a może nawet wcześniej!), schronił się jeden z największych pierwszych chrześcijan, zaś ponad 18 wieków później jego śladem poszły maltańskie rodziny podczas niemieckich nalotów bombowych.

Katakumb nie polecamy osobom z klaustrofobią. Niskie i wąskie korytarze wydają się nie do przebycia, zaś słabe oznaczenia tuneli utrudniają szybką drogę powrotną. W trakcie naszej wizyty w grocie i schronach było sporo zwiedzających, natomiast z możliwości wejścia do samych katakumb nie skorzystało zbyt wielu.

Figura św. Pawła w grocie:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Wejście do katakumb i schronu (można było się tam zgubić):
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Nad katakumbami wyrasta kościół św. Pawła i towarzyszące mu muzeum, znów oszałamiające różnorodnością eksponatów, z których wiele opisuje wybitnych członków zakonu kawalerów maltańskich.

Po lewej znajduje się kościół, a po prawej muzeum:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Żeby w pełni docenić wszystkie te atrakcje (w tym na przykład muzeum historii naturalnej czy katakumby św. Agaty i św. Pawła na które niestety nie starczyło czasu), trzeba by w Mdinie i Rabacie spędzić cały dzień, od pierwszych promieni świtu, do ostatnich błysków zachodzącego nad prastarymi murami słońca - tyle że takiego spacerku nie wytrzymałyby chyba niczyje nogi. Pozostaje obiecać sobie, że w przyszłym roku będzie szansa, by nadrobić braki.

Jedna z pięknych uliczek Rabatu:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Dzień piąty - odkrywamy tajną plażę

Wyklarował nam się plan, który mamy zamiar wykorzystać także podczas przyszłych maltańskich wakacji - dzień zwiedzania, dzień pływania. Tym razem postanowiliśmy rozpoznać plaże bliżej naszego miejsca zamieszkania - na odcinku wybrzeża między Paceville a Pembroke. Znaleźliśmy tam skrawek piaszczystej plaży, ale tak gęsto zaludniony amatorami pieczenia się na słońcu, iż ruszyliśmy dalej wzdłuż wybrzeża, by znaleźć sobie spokojniejsze miejsce. Dłuższa wędrówka po wapiennych skałach opłaciła się. Tuż przy odsalarni wody morskiej w Pembroke trafiliśmy na maleńką skalistą plażę, na którą uczęszczali praktycznie tylko miejscowi. Było tu cicho i spokojnie, zaś w błękitnej wodzie, w której chciałoby się kąpać bez końca, towarzyszyły nam krabiki i krewetki, swą obecnością potwierdzając idealną czystość morza.

Plaża przy odsalarni wody morskiej:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

W oddali machający pan Marchewka:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Woda byłą tam niezwykle przejrzysta:
Malta Happens! wakacje, wyjazd, lot, ryanair, wyspy
[kliknij, aby powiększyć]

Po prawej w skałę wtapia się krab maltański (Potamon fluviatile lanfrancoi), a obok pustelniki w muszlach:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

Dzień szósty - zmuszamy się do powrotu

Ta chwila musiała w końcu nadejść - samolot nie chciał na nas poczekać kolejnego tygodnia i trzeba było wracać do Wrocławia. Pan Marchewka, który zazwyczaj pod koniec wyjazdu raduje się już na myśl o powrocie do pracy, tym razem był niepocieszony - tyle jeszcze zostało do zobaczenia, tyle zobaczyć się nie udało, tyle zdążyliśmy odkryć, ale niewystarczająco zgłębić...! Wsiadaliśmy na pokład samolotu z mocnym postanowieniem, by powrócić na piękną wyspę z miniaturowym państwem w przyszłym roku.

Tuż po starcie:
Malta Happens!
[kliknij, aby powiększyć]

To nie koniec maltańskich wrażeń - w ostatniej notce opowiemy Wam o miejscowych osobliwościach, zwyczajach i różnicach kulturowych. Stay tuned!

"I Find Your Lack of Pants Disturbing..."

$
0
0
Spodnie - rzecz mężczyźnie niezbędna. Spodnie - rzecz dla mężczyzny problematyczna.

Umówmy się, niewielu z nas ma budowę ciała podobną do sklepowych manekinów czy eterycznych modeli firm odzieżowych. Tymczasem większość producentów odzieży uparła się, by spodnie sprzedawać w kilku tylko rozmiarach i to zazwyczaj pozbawionych miejsca a to na biodra, a to na tyłek. Jeśli przypadkiem utrafią w ten właściwy rozmiar, okazuje się, że “rzucili” trzy sztuki na całą Polskę. Nie wspomnę już o trwałości takiego produktu spodniopodobnego - będziemy mieli szczęście, jeśli przetrzyma jeden sezon. A przecież my, mężczyźni, przywiązujemy się do rzeczy i najchętniej nosilibyśmy spodnie do czasu, kiedy prawnuki porysują je kredkami.

Dlatego właśnie podczas ubiegłowiosennych targów Wrocław Fashion Meeting rzuciłem się na spodnie Benevento.

Benevento nie jest zwykłą firmą odzieżową. To krawcowie do zadań specjalnych - od wielu lat zajmują się wyłącznie spodniami. Ale jak się zajmują! Nie dość, że można wybrać swój rozmiar, żeby spodnie leżały jak ulał, nie dość że wszystko załatwisz bez ruszania się z fotela (no bo jak tu wyjść do sklepu, skoro nie ma się spodni?), z darmową dostawą i możliwością zwrotu, to jeszcze spodnie wykonane są z materiałów takiej jakości, że Marchewkowa aż westchnęła z zachwytu. Do tego dostępne są w różnych fasonach - od szortów, poprzez lekko rozciągliwe spodnie codzienne, aż po spodnie na specjalne okazje - i w niesamowitej gamie kolorów - od klasycznie stonowanych po szaleńczo hipsterskie.

Wady? Mankamentem może być czas oczekiwania, jednak otrzymany produkt je wynagradza. Można by też ponarzekać na cenę, gdyby nie to, że jak na ręczną robotę i tak wysoką jakość materiałów to naprawdę okazja.

Zobaczcie, jak noszą się moje pierwsze (ale, jak sądzę, nie ostatnie) spodnie Benevento w dość wczesnojesiennym (wpis spóźnił się nieco, na szczęście pogoda dopisuje) kolorze szarego wilka...

To pisałem ja, pan Marchewka.

Wpis częściowo sponsorowany przez Benevento, które udzieliło rabatu na swoje wypasione spodnie, a częściowo przez portfel pana Marchewki, który zapłacił za resztę.

Benevento pants
Benevento pants
Benevento pants
Benevento pants
[kliknij wybrane zdjęcie, aby je powiększyć]

Kolorowa kieszeniówka:


Benevento pants 
Benevento pants
[kliknij wybrane zdjęcie, aby je powiększyć]

PL
Koszulka z cytatem z Teen Wolfa: Qwertee
Buty: Lidl

EN
Tee: Qwertee
Shoes: Lidl

Uszyłam płaszcz i nie zawaham się go użyć

$
0
0
Od kilku lat w szafie na swoją kolejkę oczekiwał gruby, ale wyjątkowo miękki flausz wełniany w kolorze kasztanowym - na kostium za ciężki, a na płaszcz wydawało się go zbyt mało (niewiele ponad 2 metry). Ostatecznie w zeszłym miesiącu postanowiłam uszyć najprostszy model płaszcza z Beyer Mode 9/1960.

Wykrój #0904 to płaszcz pozbawiony wszelkich ozdobników. Dopasowany jest jedynie głębokimi zaszewkami, biegnącymi od ramion w kierunku biustu oraz łopatek. Dodatkowo szwy ramion są wdawane i przedłużone, co sprawia, że główka rękawa wypada nieco poniżej ramienia. Takie rozwiązanie stosowano w odzieży na przełomie lat '50 i '60.

Tak w płaszczu prezentowała się modelka:
Szyciowy Blog Roku 2012, krawiectwo, wykroje, instrukcje, płaszcz, retro, vintage, coat 0904, Beyer Mode 9/1960
[kliknij, aby powiększyć]

Co ciekawe, wykroje z tego magazynu właściwie nie wymagają poprawek (w przeciwieństwie do wykrojów ze starej Burdy) - biust i talia wypadają tam, gdzie powinny, podkroje pach mają właściwą wysokość, zgadza się też szerokość ramion. Wystarczy dobrać właściwy rozmiar zgodnie z tabelą i można ciachać!

Aby upchnąć wykrój płaszcza na dwóch metrach flauszu, skróciłam rękawy (na 7/8, z możliwością podwinięcia do moich ulubionych 3/4), a odszycia przodu podzieliłam na dwie części. Zrezygnowałam również z ozdobnych patek, choć tu kierowałam się raczej wyglądem płaszcza.

Zapięcie, zgodnie z moimi upodobaniami, stanowią cztery duże złote zatrzaski. Guziki to jedynie ozdoba.

Coat 0904, Beyer Mode 9/1960
Coat 0904, Beyer Mode 9/1960
Coat 0904, Beyer Mode 9/1960
Coat 0904, Beyer Mode 9/1960
Coat 0904, Beyer Mode 9/1960
[kliknij, aby powiększyć] 

Płaszcz wyposażyłam w cienką wzorzystą podszewkę (gruby flausz i pikówka to złe połączenie), którą zamówiłam na Allegro jako "resztkę podszewki poliestrowej". Okazało się jednak, że jest to tkanina jedwabna - takie miałam szczęście!

Zgodnie ze starymi instrukcjami, dolny brzeg podszewki wszyłam ręcznie jedynie do szwów bocznych płaszcza, zaś plecy pozostawiłam luźne. Aby zbytnio nie uciekały, przymocowałam je do środka tyłu łańcuszkiem z nitki.

Luźna podszewka to nie tylko możliwość dostania się do wnętrza płaszcza w razie awarii, ale i gwarancja ładnie rozkloszowanego i układającego się tyłu.

płaszcz, krawiectwo, wykrój, wełniany flausz, jedwabna podszewka, Coat 0904, Beyer Mode 9/1960
Coat 0904, Beyer Mode 9/1960
[kliknij, aby powiększyć]

Z resztek flauszu wykonałam kokardę do ozdobienia toczka, który będzie nieodłącznym towarzyszem płaszcza.

Coat 0904, Beyer Mode 9/1960
[kliknij, aby powiększyć]

PL 
Płaszcz z lat '60.: uszyłam sobie
Wykrój: 0904 z Beyer Mode 9/1960
Flausz wełniany: prezent od Piegatexu (na 2 mb flauszu wydamy ok. 140 zł)
Guziki i zatrzaski: pasmanteria na ul. Kiełbaśniczej we Wrocławiu (zapłaciłam 20 zł za zatrzaski i 24 zł za guziki)
Jedwabna podszewka: Allegro (zapłaciłam 8 zł za 2 mb)
Toczek: prezent od Leny

EN
Coat: made by me
Pattern: #0904, Beyer Mode 9/1960
Wool duffle: a gift from Piegatex
Buttons & snaps: local haberdashery
Silk lining: Allegro  
Pillbox hat: a gift from Lena

Wbijam szpilę

$
0
0
Nadszedł czas, abym w końcu pochwaliła się, co tak skutecznie odciągało mnie od bloga. 

21 listopada na ul. Oławskiej we Wrocławiu otwiera sięAtelier Szpilki - czyli ogólnodostępna pracownia krawiecka przy działającej od czerwca restauracji z prawdziwego zdarzenia. 

Na to nietypowe rozwiązanie (do tej pory trafić mogliśmy jedynie na kawiarenki szyciowe) wpadła marka Łucznik, która w sposób łatwy, lekki i przyjemny chciałaby wśród Wrocławian promować domowe szycie. 

Szpilkowy lokal jest dwupoziomowy. Na poziomie 0 znajdziemy restaurację, zaś na -1 ogromną i jasną pracownie, wyposażoną we wszelkie niezbędne krawieckie sprzęty. Dodatkowo mamy tu ogromne lustro i przebieralnię, w której od razu przetestujemy uszytą odzież! Pomieszczenie to nie jest oczywiście oderwane od części kulinarnej i w każdej chwili możemy dokonać konsumpcji serwowanych w Szpilce potraw. A jedzenie jest tu wyborne! Podwędzany schab z kością i koktajl z pietruszki to moi faworyci.

No dobra, ale co ja tu robię - poza tym, że ekscytuję się otwarciem tak ważnego dla szyjącej społeczności miejsca?

Ano planuję i układam harmonogramy (pilnie pomaga mi w tym pan Marchewka), bo ekipa restauracji mianowała mnie gospodynią szpilkowej pracowni! Spotkacie mnie tu nie tylko w tej roli - poprowadzę również niektóre warsztaty, a raz w tygodniu przeniosę do Szpilki marchewkową pracownię, aby goście restauracji mogli do mnie wpaść i porozmawiać o szyciu.

W Atelier Szpilki zastosowaliśmy rozwiązania, których całkowicie brakuje na wrocławskim rynku szyciowym, więc każdy - niezależenie od stopnia krawieckiego zaawansowania - znajdzie tu coś dla siebie (nawet jeśli nie szuka kursów)! Pomyśleliśmy również o osobach, które z maszyną nigdy nie miały do czynienia. To tu w bezstresowej atmosferze, w trakcie niezobowiązujących do niczego spotkań przy maszynach, będzie można się dowiedzieć, jak wygląda domowe szycie.

Wszystkie szczegóły naszej działalności zostaną ogłoszone w trakcie otwarcia, na które serdecznie zapraszam, a następnie pojawią się na stronie Szpilki.

Wnętrze pracowni (poziom -1):
SZPILKA - jedzenie + szycie, atelier szpilki, restauracja, pracownia, marchewkowa, krawiectwo, kursy, warsztaty
SZPILKA - jedzenie + szycie
SZPILKA - jedzenie + szycie
SZPILKA - jedzenie + szycie
[kliknij wybrane zdjęcie, aby je powiększyć]
Fot.: Grunwald Studio

Wejście do strony ul. Oławskiej (dawna restauracja SOHO):
SZPILKA - jedzenie + szycie
[kliknij zdjęcie, aby je powiększyć]
Fot.: Grunwald Studio

Otwarcie pracowni Szpilki :
Data:  21 listopada 2014
Czas: 18:00
Miejsce: Szpilka Hobby Restaurant, Oławska 4
Wstęp: wolny
W programie: szpilkowy poczęstunek, pokaz szycia, konkurs (do wygrania maszyna do szycia marki Łucznik) i wiele innych atrakcji.
Prowadzący: Marchewkowa oraz pan Remigiusz Chrzanowski prezes spółki ASPA ELECTRO, firmy zarządzającej marką Łucznik
Wsparcie emocjonalne Marchewkowej: pan Marchewka




Today I don't feel like doing anything...

$
0
0
A wszystko dlatego, że ostatnie dwa dni spędziłam na ręcznym podszywaniu dołu spódnicy. Roboty przy tym sporo, ale nie mogłam sobie odpuścić, bo ta spódnica to część mojego stroju wieczorowego, który zostanie użyty już w ten piątek na otwarciu Atelier Szpilki. 

Ale od początku.

W szafie od kilku lat dojrzewał piękny brokat (wyszukany przez moją bratową) w kolorze biskupim. Z nieco ponad dwóch metrów mogłam uszyć prostą sukienkę albo spódnicę z koła. Postawiłam na to drugie, bo takiej z brokatu jeszcze w swojej szafie nie mam. Tak, wiem - skandal!

Aby spódnica nie była zwykłym kołem, skorzystałam z wykroju sukienki Butterick 5605 (przedruk z 1956 roku), z którego zaczerpnęłam już górę do innego projektu. Prócz prostego, ciętego z dwóch kawałków przodu, mamy tu ozdobny tył, wyposażony w dwie głębokie kontrafałdy, które nie tylko wyglądają jak tren, ale nadają spódnicy sporo objętości.

Jako że użyty przeze mnie brokat jest dość masywny, choć to bawełna z niewielką domieszką czegoś sztucznego, postanowiłam pominąć podszewkę. Aby jednak halka nie kleiła się do nierównej faktury materiału, wszystkie zapasy oraz podłożenie olamówkowałam cienkim i śliskim materiałem (pozyskany z poliestrowych poszewek z Ikei).

Z efektu końcowego jestem bardzo zadowolona!

Spójrzcie:

marchewkowa, blog, szycie, krawiectwo, wykrój, spódnica z koła, circle, sewing, Skirt/Butterick 5605
Skirt/Butterick 5605
Skirt/Butterick 5605
Skirt/Butterick 5605
Skirt/Butterick 5605
Skirt/Butterick 5605
[kliknij wybrane zdjęcie, aby je powiększyć]

PL 
Tkanina: bawełniany brokat to prezent od bratowej - 2 mb kosztują od 60 do 100 zł
Lamówka: pozyskana z poszewek z Ikei - 13 zł (z kompletu powstają kilometry lamówki)
Dodatki pasmanteryjne: zatrzaska, zamek kryty, nici - 15 zł

EN
Pattern: Butterick 5605 
Fabric: cotton brocade
Bias tape: polyester satin, IKEA

Nadaję ze Szpilki

$
0
0
Dla osób, którym nie uda się dotrzeć na dzisiejsze otwarcie Atelier Szpilki, restauracja przygotowała transmisję z pracowni.

Wszystko zaczyna się o godzinie 18:00. Do zobaczenia!


Transmisja on-line 
[Aby przejść do strony z transmisją, kliknij zdjęcie]

Co robić, jak wybrać maszynę do szycia

$
0
0
Wielu czytelników przybywa na Marchewkową w celu znalezienia odpowiedzi na najtrudniejsze krawieckie pytanie - jak i jaką maszynę do szycia wybrać? Nie każdemu jestem w stanie pomóc, bo w mojej rękodzielniczej karierze maszyn nie było za wiele. Chciałabym jednak poruszyć kilka zagadnień, nad którymi warto się zastanowić, biegnąc do sklepu po taki sprzęt*.

A właściwie pośpiechu lepiej unikać, bo decyzja o zakupie maszyny musi być przemyślana.

Czy szycie to jest to?
Nie warto kupować maszyny pod wpływem impulsu. Jeśli nigdy nie miało się do czynienia z krawiectwem, może się okazać, że po kilku nieudanych próbach szycia (tak to zwykle na początku bywa) maszyna trafi w kąt. Przed zakupem takiego sprzętu warto udać się na krótki kurs szycia, choćby do szyjącej koleżanki czy ciotki.

A najlepsze warsztaty tylko w Szpilce na ul. Szewskiej (taki subtelny product placement ;]).

Jeśli już wiemy, że maszyna to sprzęt, który powinien znaleźć się w naszym domu, spróbujmy znaleźć dla niej odpowiednie miejsce - najlepiej takie, z którego nie będzie musiała być stale usuwana. Chowanie maszyny po każdym szyciu to żadna przyjemność.

Częstotliwość szycia nie ma znaczenia.
Niezależnie od tego, czy całymi dniami będziemy produkować ubrania i patchworki, czy raz na miesiąc uszyjemy domowe akcesorium - maszyna musi być solidna! W końcu nie może ulec awarii nawet wtedy, kiedy podwijamy zasłonę. Solidność maszyny nie ma wiele wspólnego z jej ceną (moja Silverka za 190 zł właśnie rozpoczęła 6. rok życia), liczy się przede wszystkim wnętrze. Ma być metalowe (sprawia ono, że maszyna jest ciężka). Jeśli rama lub podzespoły odlane są z plastiku, omijamy szerokim łukiem. Podobnie postępujemy ze sprzedawcą/producentem, który odmawia nam udzielenia informacji na temat wnętrza maszyny.

Nigdy też nie dajmy sobie wmówić, że początkujący są w stanie zepsuć maszynę. Solidnie wykonany sprzęt przetrwa bez problemu pierwsze próby szycia. Złamana igła czy zablokowany bębenek zdarzają się każdemu i nie muszą świadczyć o większym problemie.

Dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Nigdy nie kupujmy maszyny z myślą o jej wymianie w przyszłości. Jeśli tak podejdziemy do sprawy, to szycie nigdy nie przyniesie nam radości, bo stale będziemy się zastanawiać, czy na innej maszynie nie szyłoby się nam lepiej.

Mnogość ściegów i komputer ≠ stopień zaawansowania.
Wbrew pozorom z maszyn komputerowych (wielościegowych) skorzystają przede wszystkim osoby początkujące! Tego typu maszyny znacznie łatwiej opanować, gdyż producenci dbają o dokładne oznaczenie każdego przycisku i funkcji. Dodatkowo taki sprzęt ułatwi nawleczenie nici, obszycie dziurek, przyszycie guzika i pozwoli na wykonanie pierwszych szwów bez obawy o konieczność nadmiernej regulacji długości i szerokości ściegu. Wielościegowość przydaje się również osobom  (niekoniecznie początkującym) szyjącym ozdoby i domowe akcesoria.

Maszyny mechaniczne dwu- lub kilkuściegowe zdadzą egzamin u osób, które mają już krawieckie doświadczenia, a ustawienie ściegu pod własne potrzeby nie sprawia im problemu. Maszynami mechanicznymi łatwiej też szyje się odzież ciężką, za którą osoby początkujące raczej się nie biorą.

Internet pomoże!
Przed zakupem warto przeszukać sieć w poszukiwaniu opinii na temat różnych typów maszyn. Pomocne będzie tu Ceneo, Opineo i Amazon, ale warto również zajrzeć na forum Szyjemy po godzinach. Nie bójmy się zapytać!

Stare ale jare.
Jeśli marzymy o maszynie mechanicznej, to warto rozważyć zakup sprzętu używanego. Maszyny Łucznika czy Singera sprzed kilkudziesięciu lat nie tylko w całości są wykonane z metalu (łącznie z obudową), ale praktycznie nigdy nie ulegają awarii i kosztują ułamek ceny nowej maszyny.

Serwisie gdzie jesteś?
Jeśli zdecydujemy się na zakup nowej maszyny, zapytajmy o dostępność serwisu na terenie Polski i usługę door-to-door. Jeśli naprawa maszyny wymaga wysyłki za granicę, nie decydujmy się na jej zakup, bo w razie awarii troszkę sobie poczekamy. Sprawdźmy też czas trwania gwarancji. Dwa lata to minimum. Unikajmy więc sklepów, które skracają ten czas do roku.

W trakcie zakupu dowiedzmy się też, gdzie można nabyć igły (praktycznie zawsze są to ogólnodostępne igły półpłaskie) i stopki (systemy mocowania stopek mogą być różne). Jeśli istnieje taka opcja, od razu dokupmy opakowanie igieł do tkanin. Ze stopkami warto się wstrzymać, bo do nowych maszyn producenci dołączają zwykle kilka sztuk.

Jeśli macie jakiekolwiek pytania, zadajcie je w komentarzach pod notką!

W poniższych notkach znajdziecie recenzje maszyn, z którymi miałam do czynienia:
Juki HZL F-600
Łucznik Helena 2060
Texi Ballerina
SilverCrest 8750


Jako ilustrację załączam zdjęcia mojego stroju z otwarcia pracowni w Szpilce:
Szpilka party, 21.11.14, sewing, szycie, krawiectwo, blog, marchewkowa, circle skirt, spódnica z koła, buttrick 5605, wykrój, pattern, żakard, bawełna
Szpilka party, 21.11.14, sewing, szycie, krawiectwo, blog, marchewkowa, circle skirt, spódnica z koła, buttrick 5605, wykrój, pattern, żakard, bawełna
Szpilka party, 21.11.14, sewing, szycie, krawiectwo, blog, marchewkowa, circle skirt, spódnica z koła, buttrick 5605, wykrój, pattern, żakard, bawełna
Szpilka party, 21.11.14, sewing, szycie, krawiectwo, blog, marchewkowa, circle skirt, spódnica z koła, buttrick 5605, wykrój, pattern, żakard, bawełna
[kliknij, aby powiększyć]
Fot.: pan Marchewka

 PL 
Spódnica: uszyłam sobie
Wykrój: Butterick 5605
Bluzka: Gatta (rękaw 7/8, a nie 3/4 jak twierdzi producent)
Broszka-pudelek: Allegro, lata '60.
Buty: Lasocki
Kolczyki: Kruk
Pasek: Biedronka
Torebka: SH, prezent od bratowej
Halka: eBay

 EN
Skirt: made by me
Pattern: Butterick 5605
Top: Gatta
Poodle brooch: Allegro, 60s
Shoes: Lasocki
Earrings: Kruk
Belt: Biedronka
Bag: second-hand shop
Petticoat: eBay

* Wyłącznie na podstawie moich obserwacji. 

Okropny - wielki i śliski*

$
0
0
... czyli pan Marchewka recenzuje iPhone’a 6 Plus.

Pierwsze spojrzenie: czemu to takie duże?
Niby wiedziałem, czego się spodziewać. Niby oglądałem sobie makiety iPhone’a 6 Plus w sieci. Niby macałem należącego do koleżanki z pracy Samsunga Note, który ma podobne wymiary.

A jednak...
A jednak pierwszym wrażeniem po wyjęciu iPhone’a 6 Plus z pudełka** był szok. Jakie to wielkie! Jak to trzymać? W porównaniu z moim poczciwym iPhonem 5 to istny gigant:

iPhone 6 rewiev
[kliknij, aby powiększyć] 

Z czasem zacząłem się przyzwyczajać do wielkości i - jak się spodziewałem przed zakupem - doceniać fakt, że w końcu mam ekran, którego całkiem nie zasłaniam swoimi grubaśnymi palcami. Jednak problemy z trzymaniem tego telefoniska jak na razie pozostały...

iPhone 6 rewiev
[kliknij, aby powiększyć] 


Jeszcze trochę marudzenia
Szóstą (a tak naprawdę dziesiątą***) odsłonę iPhone’a kupiłem raczej z konieczności (poprzedni się już ciut zestarzał, a ma jeszcze posłużyć Marchewkowej - ona lubi vintage ;]) niż z wewnętrznej potrzeby. Na pierwszy rzut oka iPhone 6 (czy też 6 Plus) nie ma nic takiego, co sprawiałoby, że natychmiast chce się sięgnąć do portfela - żadnej przełomowej technologii, żadnej obowiązkowej opcji. Jasne, procesor jest szybszy, bateria pojemniejsza, ekran... sami wiecie, ale brak tego czegoś, co wyróżniałoby nowy model na tle poprzedników.

Co gorsza, iPhone 6 (nie ma tu różnicy między plusowym a bezplusowym) był dla mnie z początku przykrym szokiem estetycznym. Przyzwyczaiłem się do szkła, andodyzowanego metalu i ostrych krawędzi, a tu dostaję jakieś obłości i lśniące aluminium...

iPhone 6 rewiev
[kliknij, aby powiększyć] 


Na szczęście wady te po kilku dniach używania okazały się powierzchowne. Fakt, nie ma przełomu, ale drobne udogodnienie składają się w całość, która na co dzień naprawdę robi różnicę. Fakt, estetyka się zmieniła, ale to wciąż Apple****.

Wreszcie o zaletach
No dobrze, większość wad nowego sztandarowego produktu Apple to albo kwestia  nadmiernie wysokich oczekiwań, albo nieoswojenia się z nowym produktem. Ale czy nowy iPhone ma jakieś widoczne zalety? No pewnie, że tak.

Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest oczywiście ekran. Tak, wiem, że marudziłem, że jest za duży... wymiary są jednak - paradoksalnie - także ogromną (he, he) zaletą. Nagle okazuje się, że iPhone sprawdza się w zastosowaniach, do których do tej pory potrzebny był iPad - można czytać komiksy, książki, a nawet gazety, grać w gry, nie wypatrując sobie oczu, komfortowo przeglądać RSS-y czy korzystać z pakietu aplikacji biurowych. Wspominałem już, że wreszcie nie zasłaniam sobie ekranu paluchami? No właśnie - iPhone 6 Plus to ideał dla grubopalczastych (czyli np. orangutan by się ucieszył).

Ogromne wrażenie robi aparat. Był to jeden z powodów, dla których wybrałem wersję Plus - tylko ona oferowała optyczną stabilizację obrazu. Ostatnie wakacje nauczyły mnie, że warto prócz dobrego aparatu mieć ze sobą iPhone’a z dobrym aparatem - radzi on sobie w sytuacjach, które zwykły aparat przerastają (płynne składanie na bieżąco panoram, lepszy focus, szybsze dostosowywanie się do warunków oświetleniowych). Już iPhone 5 dawał radę, “szóstka” po prostu zachwyca. Jakość zdjęć w większośći wypadków nie odbiega od tego, co oferuje wielbiony (także przeze mnie) Fujifilm X100S, opcje oferowane przez oprogramowanie (panoramy, focus, kręcenie filmów w zwolnionym i przyśpieszonym tempie) zostawiają ten genialny kompakt daleko w tyle. Gdyby iPhone’a 6 Plus kupować tylko ze względu na aparat - też byłoby warto! Mogę nawet przymknąć oko na ten nieszczęsny wystający obiektyw...

Funkcje, które zostały “tylko” ulepszone w stosunku do poprzednich wersji też były dla mnie często nowością w końcu nie miałem iPhone’a 5s, a więc po raz pierwszy zetknąłem się z czujnikiem linii papilarnych czy korpocesorem ruchu. Jakie wrażenia?

Czytnik linii papilarnych powala na kolana. Wymogi korporacyjnego bezpieczeństwa sprawiają, że muszę zabezpieczać telefon skomplikowanym hasłem. Teraz do jego odblokowania nie muszę już wklepywać szeregu literek - wystarczy, że dotknę czujnika. Jest to absolutnie zachwycające i oszczędza mnóstwo czasu i nerwów.

Koprocesor ruchu działa... i na razie tyle mogę o nim powiedzieć. Trudno porównać np. zliczanie kroków, bo wcześniej korzystałem z Moves (zrezygnowałem po tym, jak przejął go Facebook), a teraz z Human. Wiem tylko, że działa i zlicza.

Barometr to już zupełna nowość. Ponieważ mam fioła na punkcie pogody (fakt, że jako meteopata źle znoszę zmiany ciśnienia jeszcze to zafiksowanie wzmaga), niezwykle cieszy mnie możliwość śledzenia zmian ciśnienia. Dla osób normalnych będzie to pewnie niewiele znaczący dodatek.

Marchewkową zaś urzekła iPhone’owa wersja GarageBand - “szóstka” jest na tyle duża, że na instrumentach można swobodnie grać i na tyle mała, że nawet perkusja mieści się w dłoni.

Koniec końców, pokochałem nawet przynajmniej jeden aspekt nowego wyglądu - zakrzywiony ekran. Lekko wygięte szklane krawędzie sprawiają, że ekran wydaje się większy i nic nie odwraca od niego uwagi. Mała rzecz, a cieszy i świadczy o przywiązaniu Apple do szczegółów.

iPhone 6 rewiev
iPhone 6 rewiev
[kliknij, aby powiększyć] 

I tylko nadal mam wątpliwości, czy mój nowy nabytek nie wyślizgnie mi się kiedyś podstępnie z dłoni. Pocieszam się, że każdy poprzedni z moich iPhone’ów zniósł bez szwanku wiele upadków, a ostatni prawie się utopił i też to przeżył, by służyć nowej właścicielce.

Gdzie te aplikacje?
Zalety może byłyby bardziej widoczne, gdyby nie zaspali producenci aplikacji. Mało jest jeszcze zarówno tych, które czerpią z zalet iOS 8, jak i tych, które korzystają z nowych komponentów, jak barometr czy koprocesor ruchu - ale zwłaszcza tych, które w pełni wykorzystują ogromny ekran. Pierwszego dnia korzystania z “szóstki” okazało się na przykład, że mój ukochany czytnik RSS, Reeder, nie ma wersji dostosowanej do ekranu iPhone 6 Plus, co skutkuje wyświetlaniem tesktu w niepotrzebnie monstrualnym powiększeniu. Musiałem się przesiąść na szybciej zaktualizowane Unread. Na krótko jednak - w parę dni później pojawiła się aktualizacja Reedera.   

Unread:
Unread-1Unread-2Unread-3
 [kliknij, aby powiększyć]

Reeder:
Reeder-1Reeder-2
 [kliknij, aby powiększyć]

Problem był też z barometrem - apki barometrowe albo są absolutnie ohydne w wyglądzie, albo ubożuchne w parametry (historia, wybór jednostek). W końcu zdecydowałem się na Pressur, ale i ta aplikacja jeszcze wymaga deweloperskiej pracy:

Pressur:
Pressur
 [kliknij, aby powiększyć]

Niewiele było aplikacji, które zachwyciły mnie swym przygotowaniem do iOS 8 i iPhone’a 6 - na ich wysyp musimy jeszcze poczekać. Poniżej kilka chlubnych wyjątków:

IMDB:
IMDB
[kliknij, aby powiększyć]

Kindle - ekran mieści wiele tytułów i wiele tekstu (czcionka może być jeszcze mniejsza):
Kindle-1Kindle-2
[kliknij, aby powiększyć]

Pocket i Spotify:
PocketSpotify
[kliknij, aby powiększyć]

Za to są akcesoria
W sumie nie powinno to zaskakiwać - chyba  łatwiej zrobić obudowę w odpowiednim kształcie niż przepisać niezliczone wiersze kodu: producenci akcesoriów zostawili w tyle twórców aplikacji i dostępne są już liczne obudowy dla nowego modelu iPhone’a. Jako że ostatnio nauczyłem się używać iPhone’a bez obudowy, potrzebowałem tylko czegoś, co pozwoli go bezpiecznie nosić przy sobie - jego wielkość sprawia, że nie zmieści się w każdej kieszeni (choć wojskowa kurtka z demobilu mieści go akuratnie). Mój wybór padł na oferowaną w allegrowym sklepie Best2Trade kaburę ze skóry i muszę przyznać, że jak na razie sprawdza się ona idealnie - solidne wykonanie, dobre zapięcie, swobodnie mieści wielgachny telefon, jednocześnie pozwalając łatwo go wysunąć (wielgachny... wysunąć... mój Boże, co ja wypisuję).

Czas na werdykt
Do iPhone’a 6 Plus na pewno trzeba się przyzwyczaić. Oswojenia wymaga i wielki ekran, i całkiem nowa konstrukcja obudowy. Konserwatywne podejście Apple - ewolucja zamiast rewolucji, nie wprowadzamy pośpiesznie nowinek jak producenci androidowi, tylko dodajemy spokojnie dopracowane i sprawdzone rozwiązania - nigdy chyba nie było tak wyraźnie widoczne. Jednak iPhone 6 Plus ma wszelkie szanse stać się moim nowym ulubionym telefonem - jak wszyscy jego poprzednicy. Pozostaje mieć nadzieję, że znajdę sposób na jego optymalne trzymanie - bo na kołysanie leżącego na biurku telefonu, spowodowane wystającym obiektywem nic się już nie poradzi.

Warto tu wspomnieć, że oba modele iPhone’a 6 sprzedają się jak ciepłe bułeczki - mojego musiałem zamawiać z dużym wyprzedzeniem, a i tak załapałem się dopiero na drugą dostawę, która w dodatku rozeszła się na pniu.   

PS Jako że Marchewkowa przetrzymała mnie z publikacją wpisu, w międzyczasie zdążyłem trochę poużywać nowego Plusa. Nie spadł mi ani razu (więc bez przesady z tą śliskością), natomiast przyzwyczaiłem się do używania go oburącz i teraz jest to dla mnie tak odruchowe, jak używanie iPhone'a 5 jedną ręką. Widać tak ma być.

* Reakcja Marchewkowej przy pierwszym kontakcie z nowym iPhonem. Śliski tak naprawdę nie jest, ale faktycznie gładka aluminiowa obudowa sprawia, iż wydaje się, że telefon za moment wyślizgnie się z dłoni.

** W przypadku pudełka Apple - po raz pierwszy chyba - przesadziło z minimalizmem. Na pierwszy rzut oka nie da się z niego odczytać nawet koloru telefonu.

*** iPhone, iPhone 3G, iPhone 3GS, iPhone 4, iPhone 4S, iPhone 5, iPhone 5C, iPhone 5S, iPhone 6, iPhone 6 Plus.

**** Którego historia zatoczyła koło i wróciła do pierwszego iPhone’a.

Good Wool Hunting

$
0
0
Mimo że obecnie wełna nie jest bardzo popularnym surowcem w przemyśle odzieżowym (wykorzystywana jest przede wszystkim w odzieży wierzchniej), w połowie ubiegłego wieku tkaniny i dzianiny wełniane stanowiły podstawę codziennej garderoby. Wełniane były nie tylko płaszcze, swetry i kapelusze, ale i żakiety, spódnice, spodnie, sukienki, a nawet bluzki, bielizna i stroje kąpielowe. A było to możliwe dzięki starannemu procesowi produkcji takich materiałów, który sprawiał, że gotowy produkt nie gryzł (ciekawy wpis na temat gryzienia znajdziecie tu).

Wełnę ceniono przede wszystkim za:
  • odporność na zagniecenia (dobra wełna po zgnieceniu samoczynnie się prostuje),
  • trwałe utrzymywanie formy (zaprasowane zakładki lub kanty nie zanikają nawet po praniu chemicznym),
  • właściwości termoizolacyjne i nieprzepuszczanie wilgoci (kostiumy kąpielowe z wełny w dotyku były zawsze suche),
  • odporność na tarcie,
  • mniejszą od innych naturalnych materiałów łatwopalność,
  • odporność na zabrudzenia (cząsteczki brudu nie przywierają łatwo do powierzchni wełny),
  • luksusowy wygląd oraz miękkość i sprężystość.
Współcześnie w przemyśle odzieżowym rzadko stosuje się materiały czysto wełniane. Decyduje o tym przede wszystkim cena tego naturalnego surowca. Chcąc zaoszczędzić, wiele popularnych marek wykorzystuje tkaniny i dzianiny zawierające dodatek sztuczny. Zwykle jest to poliester lub poliamid. Warto pamiętać, że dodatek takich włókien nie powinien przekraczać 5% (choć często wmawia się klientom, że 15-20% nadal jest OK). Wyższy sprawia, że materiał traci szlachetność, łatwiej się zużywa i ulega odkształceniom, a przede wszystkim gorzej chroni przed zimnem i wilgocią.

Ja sama z materiałów wełnianych szyłabym na okrągło, chociaż gotowa odzież wymaga specjalnego traktowania - szczotkowania i prania chemicznego (tylko tkaniny, dzianiny można prać tradycyjnie). I właśnie mój kolejny wełniany produkt zobaczycie na zdjęciach. 

Komplet uszyłam z niezwykle miłej i niegryzącej tkaniny wełnianej, kupionej na Allegro. Jako że była to resztka materiału w dwóch niewielkich kuponach (70 cm x 140 cm i 45 cm x 140 cm), długo myślałam nad jego wykorzystaniem. Po prawie dwóch latach dumania podjęłam decyzję. Padło na zestaw, którego w mojej szafie jeszcze nie było - kamizelkę i spódnicę. Popularność tego typu kostiumów zaczęła się jeszcze w latach czterdziestych i trwała nieprzerwanie do lat dziewięćdziesiątych, kiedy to ostatecznie uznano takie komplety za obciachowe ;].

Ja wybrałam lata sześćdziesiąte! Z braku tkaniny spódniczka przybrała nieco skromniejsza formę. Nie poskąpiłam jej za to zaszewek - jest ich osiem. Obie części kompletu wyposażyłam w satynową podszewkę i guziki, idealnie wpisujące się w styl tamtych lat.

blog, marchewkowa, szycie, krawiectwo, sewing, burda, pattern, wykroje, kamizelka, spódnica, lata '60., 60s set, vest, skirt, retro, #126, Burda 10/2011, #108, Burda 12/2012, Mad Men style,
blog, marchewkowa, szycie, krawiectwo, sewing, burda, pattern, wykroje, kamizelka, spódnica, lata '60., 60s set, vest, skirt, retro, #126, Burda 10/2011, #108, Burda 12/2012
blog, marchewkowa, szycie, krawiectwo, sewing, burda, pattern, wykroje, kamizelka, spódnica, lata '60., 60s set, vest, skirt, retro, #126, Burda 10/2011, #108, Burda 12/2012
blog, marchewkowa, szycie, krawiectwo, sewing, burda, pattern, wykroje, kamizelka, spódnica, lata '60., 60s set, vest, skirt, retro, #126, Burda 10/2011, #108, Burda 12/2012
blog, marchewkowa, szycie, krawiectwo, sewing, burda, pattern, wykroje, kamizelka, spódnica, lata '60., 60s set, vest, skirt, retro, #126, Burda 10/2011, #108, Burda 12/2012
blog, marchewkowa, szycie, krawiectwo, sewing, burda, pattern, wykroje, kamizelka, spódnica, lata '60., 60s set, vest, skirt, retro, #126, Burda 10/2011, #108, Burda 12/2012
[kliknij, aby powiększyć] 

PL
Kamizelka: uszyłam sobie, przerobiony wykrój #126 z Burdy 10/2011
Spódnica: uszyłam sobie, przerobiony wykrój #108 z Burdy 12/2012
Tkanina wełniana w groszki: Allegro (40 zł)
Guziki: Modne Guziki (4 zł)

EN
Vest: made by me ( #126, Burda 10/2011)
Skirt: made by me (#108, Burda 12/2012)
Wool: Allegro
Buttons: Modne Guziki


Obijamy się

$
0
0
Moje szycie stoi w miejscu! A wszystko przez brak wąskiej, sześciomilimetrowej flizelinowej taśmy wzmacniającej (tzw. szewbandy), która nagle poznikała z pasmanterii.  Do tej pory nie było z nią żadnego problemu, a teraz nawet kontakt z producentami nie przyniósł upragnionego rezultatu. 

Aby jednak nie siedzieć bezczynnie w trakcie poszukiwań, postanowiłam pomóc rodzicom w renowacji starego, ponadstuletniego krzesła, o!

Moim zadaniem było znalezienie, a właściwie zaprojektowanie, odpowiedniej tkaniny obiciowej. Rodzicom zależało na prostym, raczej nowoczesnym nadruku w intensywnym kolorze, ładnie współgrającym z czernią - krzesło pomalowane jest farbą tablicową, która nadaje mu satynowy blask. Nabazgrałam więc wzór, który dość często wykorzystywany jest na tekstyliach meblarskich - okręgi złożone z kropek, zaś Cottonbee wydrukowało go dla mnie na płótnie à la len (na obicie takiego dość sporego siedziska wystarczył zaledwie metr tkaniny).

Spójrzcie na efekt końcowy:

Vintage, antique, chair, krzesło, obijanie, siedzisko, płótno a la len, Cottonbee.pl
Vintage, antique, chair, krzesło, obijanie, siedzisko, płótno a la len, Cottonbee.pl
[kliknij, aby powiększyć]

Na moim profilu projektanta pojawiły się już najnowsze wzory. Poniżej zobaczycie, jak wyglądają wydrukowane na bawełnianej satynie:

fabric, print, Cottonbee.pl, nadruk, bawełna
fabric, print, Cottonbee.pl, nadruk, bawełna
fabric, print, Cottonbee.pl, nadruk, bawełna
fabric, print, Cottonbee.pl, nadruk, bawełna
[kliknij, aby powiększyć]

PL
Materiały dostarczyło Cottonbee
EN
Fabrics printed by Cottonbee


PS Na Allegro wystawiłam wczoraj uszytą i nienoszoną odzież (również ciepły wełniany płaszcz na podstawie wykroju z Beyer Mode 9/1960).

+10 do obsługi kambuza

$
0
0
Moje szyciowe plany spaliły na panewce. Najpierw brak taśmy wzmacniającej, a potem nieudany zakup tkanin - i zostałam bez możliwości wyprodukowana dla siebie jakiejkolwiek nowej odzieży (a czekają i już bardzo się niecierpliwią nowo-stare numery Beyer Mode z przełomu lat '50. i '60.).
Jak nie urok to wiadomo-co.

Trzeba było jednak zająć czymś ręce, sięgnęłam więc po zachomikowaną bawełnę - białą i granatową w kotwice. Od dnia zakupu wiedziałam, że powstaną z niej fartuszki na sprzedaż. Jako że ich próbkę wykonałam jeszcze w grudniu, wczoraj szybko skroiłam obie tkaniny i zabrałam się za szycie.

Pierwszy wykończony fartuszek, podobnie jak te w grochy, ma formę sukienki ze spódnicą z połowy koła, którą ozdobiłam sporą kieszenią ze skośną patką. Góra na białej podszewce dopasowana jest do ciała zaszewkami. Tym razem jednak pomieści nieco większy biust (z 65 F nie ma najmniejszego problemu). Aby dodatkowo ułatwić dopasowanie fartuszka do sylwetki, przedłużyłam troczki górnego wiązania. Można je teraz zawiązać na szyi lub dowiązać do paska w talii, tworząc szelki.

Wszystkie pomysły zaczerpnęłam z kopert amerykańskich wykrojów z końca lat '40. Aby krój zgadzał się ze sposobem szycia, cały fartuszek wykonałam jednym ściegiem maszynowym oraz ręcznie. Nie ma tu żadnych współczesnych wykończeń!

Czy już wam mówiłam, jakie piękne jest szycie bez owerloka?

Tak wygląda pierwszy wykończony fartuszek (drugi w produkcji):

Retro sailor apron, fartuszek kuchenny, szycie, krawiectwo, 40s, marynarski, bawełna, spódnica z połowy koła, szelki
Retro sailor apron
Retro sailor apron
Retro sailor apron
Retro sailor apron
Retro sailor apron
Retro sailor apron
Retro sailor apron
Retro sailor apron
[kliknij, aby powiększyć wybrane zdjęcie]

PL 
Fartuszek w stylu retro: uszyłam tym razem nie sobie
Wszywka: wykonane przez marchewkową mamę 

PL 
Retro apron: made by me
Label: made by my mom
Viewing all 285 articles
Browse latest View live